W znajomych mam Go już od jakiegoś czasu. Pewnego razu przychodzi powiadomienie, zapraszające do posłuchania kawałka Jego kapeli. Sewer Dwellers…. Mieszkańcy Ścieków…sprawdzam, czy to na pewno ten słodki i czyściutki Grzesiu, którego pamiętam jako bardzo kulturalnego i pilnego. No, on to. Zapodaję muzę i spadam z krzesła: thrash metal??!!?? … Musiałam się z Nim skontaktować! Zobaczyliśmy się po prawie 10 latach! Przyszedł do szkoły prawie niezmieniony, uprzejmy, cichy i uśmiechnięty: GRZEGORZ PYKO.
Zaczęliśmy wspominać stare i dawne dzieje. Grzegorz pamięta, że był częścią korytarza z gitarą, tak to ujął. Oprócz kilku nauczycieli, którzy wpisali mu się w pamięć w szczególny sposób, nie sposób było nie zapytać o Fekusze. Zapytany o ich sens z entuzjazmem przyznaje, że taki festiwal daje szansę pokazać co inni ludzie robią w sztuce, czy to w tańcu, teatrze, czy w muzyce, jak chcą siebie wyrazić, co potrafią. Dodaje, że można również zawrzeć jakieś przyjaźnie, poszerzyć horyzonty. Mówi, że w czasie fekuszowej przygody widzi się i poznaje swoich kolegów z ławki szkolnej z zupełnie innej perspektywy, a w Jego wypadku, powychodziły z tego fajne znajomości. Dodaje rzecz bardzo istotną:
„Wiadomo, że jak jest się młodym, to szkołę traktuje się jako wieczne zło i przymus, i że trzeba chodzić na te lekcje. A Fekusz to była naprawdę fajna odskocznia. Można wtedy było robić coś, co sprawiało ogromną radość.”
Grzegorz zgodził się ze mną, że występ na gali w prawdziwym teatrze to taka pierwsza okazja wystąpienia przed poważną publiką. Dodał do tego konfrontację z własnym stresem i, tak naprawdę, zmierzenie się ze sobą, czy chcemy coś takiego robić teraz i być może to kontynuować.
„Ktoś mógłby stwierdzić po pierwszym występie, że poziom stresu był tak duży, że nie był w stanie zagrać czy zaśpiewać, bo go to przerosło. Teraz pytanie: czy będzie z tym walczył, czy się podda. I powiem też tak: lepiej, jak się pomylisz w gronie znajomych niż przed obcą publiką, bo może to kosztować o wiele więcej stresu i wysiłku. A tak, koledzy i znajomi może się trochę pośmieją, ale – tak jak rodzice dziecka uczącego się grać na instrumencie – będą go wspierać i motywować.”
Odpowiedź na pytanie kiedy zaczęła się u Niego muzyka, zaczęłam: już od przedszkola…i wcale się nie pomyliłam! Im wcześniej tym, wygląda na to, lepiej! Tata Grzegorza z Niemiec przywiózł mu kiedyś walkmana Sony:
„To był szał! Pamiętam, że się zasłuchiwałem tymi kasetami. Słuchałem jakiejś ABBY, QUEEN… (ale mi zaimponował!). To była muzyka moich rodziców. Edukowali mnie. Z resztą, ostatnio byli na koncercie Scropionsów i bardzo miło to wspominają.”
Potem oczywiście się zmieniało, ale od gimnazjum Grzegorz ostro poczuł miętę do rocka i mocniejszego grania. Prawdziwa zajawka zaczęła się w liceum. Przyjaciel Grzegorza, Bartek Stolarczyk, też zaczął grać na gitarze, co stanowiło dla Grzegorza dodatkową motywację. Klasyczna gitara, udziergana za grosze z kieszonkowego… tak zaczynają legendy! Później dostał akustyczną gitarę od rodziców, a potem to już poleciało: pierwsza elektryczna na osiemnastkę. Teraz kupuje sobie sam. Z czasem dochodził do muzyki, którą chciał grać i gra teraz. Droga do Sewer Dwellers zajęła mu nieco czasu. W liceum grał ze wspomnianym Bartoszem Stolarczykiem, potem z Natalią Papiernik i Kamilem Machoniem (Trójkowicze dla niezorientowanych). Zaczynali coverami.
„Kiedyś Natalia z młodszej klasy zachęcała mnie, żebym poszedł z nią do Domu Kultury Na Fortach, gdzie pan Jacek zgodził się przyjąć nas pod swoje skrzydła. W ogóle miałem szczęście, bo swoje pierwsze kapele tworzyłem ze znajomymi, nie musiałem się nigdzie ogłaszać.”
Wspomniany pan Jacek sugeruje słuchanie innych muzyków, co okazuje się prorocze. Grzegorz dostaje też pierwszą lekcję pokory, kiedy jego zapędy indywidualisty grającego głośniej niż reszta zespołu zostają ostudzone, bo zespół to zespół, a nie tło dla jednego. Zagrali parę koncertów i, jak na tamte czasy, było to COŚ, ponieważ robić to, co sprawia radość z paczką znajomych ziomali z dzielnicy jest super fajne. Potem znów spotkał się z Bartkiem w kapeli Tissues, ale tym razem muzyka wzmocniła się i wyostrzyła, również pojawiła się wizja zespołu i wykonywanej muzyki. Grzegorz jednak chce więcej i jeszcze mocniej. I tak dochodzimy do Sewer Dwellers: konglomeratu indywidualistów, którzy w swojej kreatywności są niezwykle spójni i mają głęboko przemyślany plan. Grzegorz nie lubi kategoryzowania swojej muzyki, ale znajduje ją gdzieś między death core a death metalem: wtedy i tak muzyką niszową, na pewno w Krakowie. Obserwuje, że dopiero ostatnio zaczął się jakiś fajny ruch na rynku ciężkiej muzyki. Jest coraz więcej kapel, które chcą wydawać dobrą muzykę, dobrze zagraną i, według Niego, gonimy Zachód pod względem jakości. To dobra wiadomość.
„Kiedyś takie zespoły wypuszczały zaledwie demówki, a teraz starają się korzystać z nowych technologii, żeby wszystko brzmiało dobrze. No cóż, nie czarujmy się: jak spotykamy kogoś nowego, to mamy jakieś 15 sekund na zrobienie wrażenia. Podobnie jest z muzyką: pierwsze 30 sekund jest decydujące czy ktoś dalej będzie słuchał utworu. Dlatego stawiamy na jakość. Niestety skończyło się to zaniechaniem współpracy z niektórymi członkami, ale tak już jest: albo ktoś nie ma już czasu, albo stwierdza, że to nie jest już jego bajka.”
Ciekawiło mnie, jak to się stało, że sam Grzegorz – człek wrażliwy, delikatny i smyrający gitarę klasyczną wpadł w sidła „piekielnej” muzyki, która dla wielu brzmi jak jeden wielki ryk. Grzegorz mówi, że od zawsze fascynowało go idealne połączenie gitary, basu i perkusji grających równiutko. Przyznaje, że słuchał bardzo dużo nowopowstającej muzyki i takie proste brzdąkanie już mu nie wystarczało, potrzebował czegoś w czym mógłby się sprawdzić tudzież wykazać, gdzie miałby bardzo wysoko postawioną poprzeczkę. Dodaje, że taka muzyka nie jest łatwa w tworzeniu, graniu i odbiorze i, być może, to był powód zainteresowania się nią: jako, że poprzeczka wysoka, wymaga ambitnego instrumentalisty, czyli trafił swój na swego. A co do growlowania, Grzegorz podkreśla, że byłoby bardzo trudno przebić się z jakimś innym wokalem przez ścianę dźwięku. Poza tym, dodaje, że jest to forma przekazywania emocji:
„W tym, co chcemy przekazać buntujemy się mocno, dlatego taka forma naszego przekazu.”
Zapytany o to, co dokładnie przekazują muzyką i tekstami, Grzegorz bez zastanowienia stawia politykę i to, co dzieje się obecnie na świecie jako to, z czym Jego kapela się nie zgadza. Widać to z resztą na teledysku, w jakim kierunku idą:
„Krzyczymy, bo jak już człowiek nie może nic zdziałać argumentem, to musi zakrzyczeć. Do tematu podchodzimy poważnie; świat dostarcza nam tyle tematów, że jest z czego wybierać. Człowiek aż się denerwuje, gdy czyta o tym, co się dzieje, bo żyjemy w bańce informacyjnej i ciężko przebić się do informacji naprawdę wartościowych.”
Na przykład w utworze „Sythicon” w sposób bardzo symboliczny pokazany jest obraz losów dzieci w czasie konfliktów wojennych. Temat, o którym tak naprawdę nie mówi się głośno, w zasadzie w ogóle się nie mówi, a przecież to nic innego tylko ludzka tragedia. Grzegorz wspomina, że jak szukali materiałów do teledysku, to w pewnym momencie miał dość, ciężko mu było się zdystansować już na etapie oglądania w Internecie. Swoim „dzieckiem” Grzegorz nazywa „Banality of Evil” (również mój ulubiony), bo tak, jak go skomponował, tak przeszedł bez zmian przez sito wymagającego realizatora dźwięku w studiu. Kanwą do napisania tego utworu był proces Eichmanna, a konkluzją było stwierdzenie, że wszystkie fajne rzeczy na tym świecie zastępowane są czymś lub kimś tak okropnym, a przy tym jest to tak banalne, że trudno w to uwierzyć. W kolejnym utworze „Coils of Hatred” inspiracją było ludobójstwo w Indonezji z lat 60tych, a w „Woebegotten” i „Dregs of Me” kapela skupia się na poważnym problemie młodych ludzi nieradzących sobie ze sobą. Widać więc, że Sewer Dwellers to nie przesiąknięci ściekami agresorzy, ale ludzie bardzo wrażliwi na otaczający świat, traktujący swoją sztukę szalenie poważnie skłaniając do naprawdę głębokiej refleksji.
Jako osoba będąca już jakiś czas na rynku muzycznym, podzielił się bardzo cennymi informacjami dla młodych twórców muzyki w Polsce. „Łatwo nie jest” – mówi –
„Zespołów jest obecnie bardzo dużo. Każdy może być muzykiem i każdy ma dostęp do nowej technologii. Możliwości są ogromne a ogranicza nas, tak naprawdę, tylko nasza wyobraźnia. Wspominałem o tych demówkach nagrywanych kiedyś przez artystów i rozdawanych ludziom z branży. Teraz liczy się Spotify. Trzeba mieć pomysł od początku do końca i traktować to jak przedsięwzięcie.”
Sugerując, jak zacząć i kto może pomóc na początku, Grzegorz wymienia znajomych i rodziców, bo w grę również wchodzą pieniądze: trzeba wynająć studio, producent też kosztuje. Dodaje, że jednak da się to wszystko zrobić po kosztach, przy jednocześnie wysoko utrzymanej jakości, do której trzeba przykładać dużą wagę. Dużo dają media społecznościowe. I, gdyby miał coś doradzić młodym, to zacząłby od swoich znajomych, którzy komentowaliby lub lajkowali posty, oszukując w ten sposób algorytm Facebooka czy Spotify’ia.
„Ale nie oczekujmy, że to wszystko stanie się nagle, ot tak. Trzeba to robić sukcesywnie, małymi krokami, z pomysłem i budować sobie ten fanbase. My nie gramy byle gdzie i z byle kim: mamy wyznaczony biznes plan, wiemy co chcemy zrobić i małymi kroczkami dążymy do celu. Nie za wszelką cenę.”
Grzegorz wspomina, że weszli w kooperację z innymi zespołami, nawet bardzo młodymi, i jeżdżą na trasy weekendowe: raz Grzegorz z kapelą organizuje koncerty w Krakowie lub Tarnowie dla wszystkich, a potem towarzyszące zespoły odwzajemniają się koncertami w Warszawie czy Łodzi, taka grupa wsparcia.
„Na razie wszystko wygląda obiecująco. Terminy są dość odległe, bo najbliższą trasę planujemy w październiku, co drugi weekend, ale musimy zacząć się do tego przygotowywać już teraz i dopiąć wszystko na ostatni guzik.”
Naturalnym było zapytać Grzegorza czy w momencie, kiedy zaczynają się obowiązki zawodowo-rodzinne, da się kontynuować tworzenie, granie i koncertowanie. Grzegorz odpowiada, że oczywiście się da, choć wszystko zależy od chęci:
„Zdarza się, że wracam do domu zmęczony, ale biorę gitarę i zmuszam się, żeby przez godzinę lub dwie potrenować.”
Oj, zmuszaj się Grzegorz, zmuszaj! Twórcy tacy, jak Ty i Twoja kapela potrzebni są wszystkim: młodym i starszym. Sztuka, w której płyną ludzkie wartości i dominuje głęboki przekaz jest co najmniej tak ważna jak inne jej formy. Oby Wam się chciało to robić jeszcze długo!