2000-2005

Trzecie Liceum. „Trzeci Zakład”…? Tak, mówiąc o naszej szkole nie sposób pominąć pamięcią osób, które wyrazistym charakterem i wyjątkowym podejściem do młodego człowieka nie tylko nadawały swoim lekcjom specyficznego klimatu. ale wręcz kształtowały osobowości pojedynczych uczniów. I oto przekroczywszy główną bramę wejściową, wystarczyło wejść do pierwszej sali na prawo od schodów, minąć kolejną, by dalej za małym przedsionkiem dotrzeć do miejsca zaiste innego od wszystkich innych pomieszczeń naszej szkoły. Sala ta, będąca zarówno pracownią lekcyjną, jak i niejednostajnie zmienną wystawą czasową pokryta była zewsząd mnóstwem prac plastycznych różnych uczniów. Owa swego rodzaju „Świątynia Sztuki III LO”, znajdująca się tak blisko głównego wejścia oraz stałego korytarzowego zgiełku, a jednocześnie tak „odizolowana” od reszty szkoły, że nawet dzwonek nie był w stanie zmącić panującego w niej spokoju, gdyż najzwyczajniej w świecie – nie było go w niej słychać. Miejsce, do którego człowiek nie docierał inaczej niż celowo tam zmierzając – na lekcje, wyciszyć się, lub porozmawiać z Nim – profesorem Plastyki, do którego i tak zwracaliśmy się per „Mistrzu”. Człowiek o tak bogatej osobowości i wnętrzu, że nie sposób nawet przybliżyć, czy streścić całości jego jestestwa kilku słowami. Klasyczny przykład osoby „do tańca i do różańca”, z którym można było swobodnie pożartować, ale i poruszać tematy uzewnętrzniające emocje i poruszenie na zroszonych łzami policzkach. Niesamowicie zabiegany, wydawałoby się lekko chaotyczny, ale gdy w rozmowie słuchał, to cienia wątpliwości nie miałem, iż każde słowo usłyszał. Pedagog-ikona – jak na artystę przystało. Gdy rozmowa z „Mistrzem” ukoiła już nas w wystarczającym stopniu, warto było po wyjściu z pracowni plastycznej udać się wspomnianymi już wyżej schodami na pierwsze piętro, by tam, lekko w prawo, zapukać do pewnych drzwi. Trafić nie było trudno, gdyż nie zawsze trzeba było pukać, wszak drzwi te bardzo często były przynajmniej uchylone, więc bez skrępowania można było przyjazne spojrzenie i uśmiech z pracującą tam Panią Dyrektor wymienić. Nie wiem jakich słów użyć by Ją opisać. Nie potrafię streścić w kilku zdaniach tej matczynej dobroci i przepełnionej troską ojcowskiej surowości w jednej osobie. Nawet gdy człowiek coś przeskrobał, lub po prostu zrobił coś inaczej niż miał wykonać, wezwany na „Pater Noster”, oprzytomniony bezpośrednimi faktami usłyszał w czym powierzone w nim nadzieje rozminęły się z ich realizacją, to wypatrywał tylko lekkiego podniesienia się kącika ust, który zapowiadał już napływanie ciepła i serdeczności – stanowił niejako preludium zmiany lekko chłodnej „bryzy” w ciepły i serdeczny „zefir”. Wydaje mi się, że osoba Pani Dyrektor wywarła na moją osobę tak duży wpływ, iż nie chce mi się wierzyć, że na innych wpływu mogłaby nie mieć. Jako uczeń, odbierałem Ją jako wzór przełożonego, który z opanowaniem i klasą potrafi powiedzieć cała prawdę w wyważonych słowach, po czym zadbać o to, by owa prawda już poznana, mogła być przyjęta i przyniosła dobre owoce. Wspaniała Kobieta! W tym emocjonalno-wspomieniowym spacerze po „Trzecim Zakładzie”, trzeba by na pewno odwiedzić jeszcze na pierwszym piętrzę salę Języka Polskiego (w której na całą resztę życia człowiek zapamiętywał, że włącza się przez „ą”, a nie „on”), na drugim zaś piętrze pracownię historyczną (gdzie poza samą wiedzą historyczną, o realiach życia ówczesnego i współczesnego człowiek usłyszał wiele), salę od muzyki (w której niezłomna Pani Profesor starała się pomóc nieokrzesanym pisklętom stawać się orłami), sale językowe (z nieśmiałymi próbami mamkowania, których nie wolno nam było jeszcze nazywać po imieniu), pracownia informatyczna (z której do końca życia zapamiętam, że „komputer robi przecież tylko to, co robić mu zleciłem” powiedziane chyba najserdeczniejszym głosem, który w życiu dane mi było usłyszeć) – wiele tego było. I w sumie można by się już pokusić o zakończenie tegoż przydługiego wywodu, gdyby potrzeba serca wspomnienia o jeszcze jednej Osobie… Na „szarym końcu szkoły”, w okopach niejako, przez wąskie piwniczne okno pod sufitem wpadał do sali snop słonecznego światła. Rozświetlając salę dopiero od wewnętrznego szeregu ławek do skrajnie prawego przy ścianie z drzwiami, pozostawiało rząd „pod oknem” zawsze „w cieniu”. Jakże wielu przez pełne 45 minut z tegoż cienia nie chciało się w ogóle wychylać! Iluż to adeptów „Trzeciego Zakładu” wchodziło do sali (w której ukuta został owa alternatywna nazwa naszego Liceum) z nadzieję w sercu, że „to właśnie nie ja” będę dzisiaj wywołanym do tablicy, w celu zreferowania obowiązkowo obecnej w zeszycie pod ostatnią lekcją notatki z przedmiotowego podręcznika. Obowiązkowa także „w dwuszeregu zbiórka” wraz z raportowaniem stanu klasy przed zajęciami, polowanie na ochotnika (przewodniczącego, czy „inną ofiarę”), czołganie po asfalcie, bądź musztra w deszczu. Tak – zajęcia z Przysposobienia Obronnego to była „szkoła życia”, a kształtujący na nich naszą osobowość Major był niekwestionowanym „kręgosłupem” szkoły. Nie sposób przytoczyć choćby części anegdot, czy „dialogów” Majora z uczniami, ale faktem jest, iż wpływ Jego osoby na charakter szkoły uwidocznił się w najpełniejszej krasie w momencie, gdy ów Major odszedł na emeryturę, a szkoła zaczęła się zmieniać…

Marek Surma, matura 2001

Czasy licealne wspominam z sentymentem i cieszę się, że trafiłem właśnie do ogólniaka na Wysokim. Ta szkoła wiele mi dała, a na pierwszym miejscu wymienię różnorodność ludzi, z którymi miałem szczęście spędzić wspólnie 4 lata. Właśnie to najmilej wspominam z perspektywy czasu – „trójka” była miejscem do którego trafiali dobrzy uczniowie, także wybitni, ale i mający problemy z edukacją czy nawet zdarzali się przenoszeni z innych szkół. W większości łączyło nas jedynie pochodzenie – wychowywaliśmy się w przechodzącej ekonomiczny kryzys Nowej Hucie. Zróżnicowanie względem domowej sytuacji materialnej, a także liczne subkultury – wszystko to tworzyło barwny kolektyw i choć w tamtych czasach nie mówiło się o „tolerancji”, to wg mnie 3 L.O. było jej wspaniałym życiowym nauczycielem. „Trójkę” wspominam również jako dobrą „szkołę życia”. Z dużym sentymentem wspominam kadrę nauczycielską, którą tworzyło wielu pedagogów z charakterem, a którym jestem wdzięczny za ich wysiłek i rzetelne podejście do nauczania. Gdyby można było cofnąć czas…bez zawahania wybrałbym ponownie to liceum

Michał Harańczyk, matura 2004

15 lat minęło… a zapach zapiekanki ze sklepiku dalej wierci nozdrza. 15 lat minęło… znajoma ławeczka tkwi przed wejściem. 15 lat minęło… Nominativus… Genetivus… Accusativus… Z Trójki moje najlepsze wspomnienia to lekcje języków obcych (tak, tak, łacina nawet jak martwa to dalej obca), kolędy wyśpiewywane na cały głos (żeby nie wydzierane), gry językowe, solidna dyscyplina w przygotowaniu do egzaminu na certyfikat (patrz – test codziennie). Wycieczka na Słowację, gdzie zajadaliśmy się wyprażanym syrem z hranolkami i kręciliśmy filmy (kto pamięta ten wie…). Lekcje plastyki z Mistrzem, który próbował obudzić w nas artystów i uczył jak wymówić „Brunelleschi” (kolega za trzecim podejściem dostał dwóję). I Festiwal Kultury Szkolnej, gdzie nowe talenty się rodziły i rozwijały, najbardziej oczekiwane dni w roku. Paczka przyjaciół, która po maturze wyjechała w góry, prawie cała klasa. Liceum jest ostatnią chwilą, kiedy już prawie dorosłość, a jeszcze beztroska.

 Anna Piątkowska, matura 2004

Jakie mam wspomnienia z III LO? – Oczywiście dobre. Trudno w kilku zdaniach będzie oddać historię 4 lat swojego życia, ale niech chociaż te kilka epizodów zostanie zapisane. Pierwszym moim ważnym wspomnieniem z III LO jest ustny egzamin wstępny z biologii zdawany u Pani Profesor Jagiełło, podczas którego oczywiście zapomniałem najprostszych pojęć i trzeba było mówić naokoło. Skoro już mowa o Pani Profesor to warto wspomnieć o tym, że kółku biologicznym na moją deklarację o tym, że nie lubię systematyki, bo jest nudna usłyszałem „czy ja wiem, pisałam z niej doktorat”. Z innych historii przypomina mi się jedno ze spotkań samorządu u Pana Dyrektora, kiedy to nowa ekipa musiała się zaprezentować. Po przedstawieniu przewodniczącego, vice przewodniczącego przyszła kolej na Patrycję będącą drugą vice przewodniczącą, która wygłosiła następującą formułkę „nazywam się Patrycja i jestem vice-vice-miss”. Przygotowując bodajże to właśnie spotkanie (a może rok później?) nieszczęśliwie potrąciliśmy cukierniczkę rozsypując cukier tuż przed pojawieniem się dyrekcji – szybkie sprzątniecie nie było dostatecznie dokładne i potem cały czas obserwowałem Panią Dyrektor Wojnicz która pozostały cukier zgarniała na kupkę nie skomentowawszy tego ani słowem. Nie można też nie wspomnieć o tym, jak kiedyś na angielskim wyszliśmy z sali przed przyjściem Pani Profesor Adamskiej. Zostawiliśmy zasłonięte okna, zapaloną świeczkę i duży napis na tablicy „jesteśmy obecni duchem”. Pani Profesor weszła do sali… zapewne przyjrzała się naszym działaniom wyszła, zeszła do pokoju nauczycielskiego. Potem wróciliśmy do klasy i z pewnym opóźnieniem zaczęła się lekcja. Także na angielskim ktoś rzucił żartem, który mógłby wywołać oburzenie. Pani Profesor żartobliwie się obraziła jednak mając świadomość swoich obowiązków nie mogła wyjść z sali. Rzuciła więc „Łukasz wyjdź za mnie”, a po chwili wybuchnęła śmiechem zorientowawszy się jak to zabrzmiało. Pani Profesor Leśniak uczyła nas Przysposobienia Obronnego, ale że my byliśmy niesforni, a Pani Profesor nie należała do szczególnie ostrych to dość często rozmawialiśmy na lekcjach. Wtedy zawsze słyszeliśmy z jej ust wypowiadane z charakterystycznym przeciąganiem „No i klasa rozmawia, kawiarnia zupełna”. Nie mogę też zapomnieć Pana Profesora Muchy, który na jednej z początkowych lekcji w pierwszej klasie zapytał nas – „No i jak się Państwu podoba w trzecim zakładzie”. Mógłbym tak wymieniać jeszcze przez kilka stron – wspomnienia z lekcji, z Samorządu Uczniowskiego pod opieką Pań Profesor Adamskiej i Czadowskiej, z wigilii klasowych, które organizowaliśmy jeszcze przez kilka lat po zakończeniu nauki, z wycieczek szkolnych (i tych poza szkolnych, ale z przyjaciółmi poznanymi w murach III LO) czy z FeKuSzu. Przed wyborem liceum rozważałem inną szkołę by w ostatecznej chwili zmienić decyzję i złożyć papiery w III LO. Dzisiaj strasznie się cieszę, że tak wybrałem – nie wyobrażam sobie nauki w innym liceum. To w Trójce nie tylko się uczyłem, ale też poznałem wspaniałych ludzi – zarówno wśród uczniów jak i wśród grona pedagogicznego.

Marcin Kłak (Przewodniczący Samorządu Uczniowskiego), matura 2003

To, że będę pracować w III LO, zostało mi przepowiedziane! Zdarzyło się to, kiedy byłam w pierwszej klasie. Mieliśmy lekcje angielskiego w sali 23a. Jeden z kolegów nie rozumiał czegoś z gramatyki i poprosił o wyjaśnienie naszego anglistę, pana prof. Roberta Dudę. Profesor odpowiedział bez namysłu: „Spytaj o to Ankę Szustkiewicz, bo ona za dziewięć lat będzie stać tutaj na moim miejscu”. Przepowiednia sprawdziła się – i to w czasie nawet krótszym, gdyż zaczęłam pracować w „Trójce” podczas studiów. Słowa mojego anglisty przypominają mi się czasem, kiedy mam zajęcia w 23a.

A moja klasa była wyjątkowo zgrana – wielu z nas do tej pory utrzymuje kontakty ze sobą oraz z naszą niezwykłą wychowawczynią, panią profesor Krystyną Krzyk. Mimo że jej nazwisko trafnie opisuje jej charakter, zawsze można było na niej polegać i wiele razy dzielnie stawała w naszej obronie. (Pani prof. Krystyna Krzyk zmarła w 2019 roku)

                                                           Anna Szustkiewicz – język angielski, matura 2000

Tak już w naszym życiu jest że ludzie i miejsca nie doceniane w przeszłości z biegiem czasu często powracają w naszej pamięci i przechodząc przez sito pozytywnych wrażeń zapisują wspaniałą kartę w naszym życiorysie… Nie inaczej jest ze mną i moją przygodą z 3 LO. Okres mojego pobytu w liceum był dla mnie ważny z wielu względów- to tu zdobywałem wiedzę, którą teraz wykorzystuje na studiach, to w tym czasie ukierunkowałem swoją przyszłość i to w tym czasie wchodziłem w dorosłe życie. Nigdy nie sądziłem że te mile spędzone chwile, których nie brakowało, tak trwale zapiszą się w mojej pamięci, a słowa, które usłyszałem na lekcjach (niekoniecznie te miłe:) będą wracały w różnych sytuacjach. To jest ciekawe, że lekcje, do których mieliśmy beznamiętny stosunek, widziane są z perspektywy czasu przez różowe okulary i nawet te mało atrakcyjne momenty odchodzą w niepamięć, zasłaniane przez barwne przygody, których nie brakowało. Szczególnie zapadły mi w pamięć lekcje w-fu, kiedy o 7 rano w listopadzie z młodzieńczym zapałem kopaliśmy piłkę. Bardzo dobrze pamiętam lekcje j. angielskiego z P. prof. Adamską, kiedy momenty intensywnej nauki przerywane były błyskotliwą puentą (oczywiście po angielsku:) z których cała sala z trudem opanowywała śmiech i mimo, że nie specjalnie rozumiałem o co chodzi, śmiałem się najbardziej:) Szkoda, że ten okres trwał tylko 3 lata, bo pewnie wiele więcej ciekawych osób bym poznał i pewnie przeżyłbym wiele więcej zabawnych historii, które mógłbym opowiedzieć znajomym z uczelni w czasie nudnych wykładów na uniwersytecie… Wszystkim uczniom 3 LO życzę takich samych pozytywnych wrażeń, jak najwięcej śmiesznych historii i aby pamiętali, że ten okres w życiu przeżywa się tylko raz:)

Paweł Musiałek, matura 2007

Wspomnienie „Trójeczki”
Na początku muszę przyznać, że III LO nie było Szkołą, do której chciałem iść… nawet odwiedziny w czasie Dni Otwartych mnie do tego nie zachęciły… Ponieważ wtedy nie dowiedziałem się jeszcze, co kryje się w szarym budynku na terenie Nowej Huty o nazwie III Liceum Ogólnokształcące im. Jana Kochanowskiego… a dziś już wiem!!! Tam ukryła się spora grupa ludzi, dobrych, szczerych i przyjacielskich oraz ponad 100letnia historia, która jest dumą naszej „Trójki”. Szkolna rzeczywistość w III LO była dla mnie pasmem pozytywnych, miłych zaskoczeń! Z pełnym przekonaniem przyznaje, że w pierwszej kolejności byli to otaczający mnie ludzie, zarówno uczniowie, jak i nauczyciele. Zdecydowanie muszę przyznać, że bardzo pozytywnie „Trójka” wyróżnia się wśród krakowskich Liceów, mimo że III LO jest szkołą środowiskową. Cel zawsze jest ten sam, by młody człowiek miał dobry start w dorosłe życie. Z całego serca pozdrawiam Wszystkich związanych z III LO w Krakowie!
P.S Dzisiejsi absolwenci rozpływają się w marzeniach o następnym Jubileuszu 🙂

Błażej Wogórka, matÓra 2007

„III Zakład”, nie zna go tylko ten, kto w nim nigdy nie był J. To chyba szkoła, która ma ten swój „klimacik”, jedyny w swoim rodzaju. Nie jestem w stanie opisać tego, co się działo na naszych lekcjach, przerwach, tego się po prostu nie da opisać słowami, tych „kawiarni” na lekcjach PO z Panią Aurelią, o musztrze z nią nie wspomnę. Dużo tego było… Liceum wspominam bardzo miło i nadal z uśmiechem wracam w mury (już trochę odnowione) naszej szkoły, co roku na Wigilię klasową, w ciągu roku, od czasu do czasu odwiedzając nauczycieli, którzy w pewnym stopniu wpłynęli na to, jakim jestem teraz człowiekiem. Po mimo, że liceum to okres ostatniej beztroski, która kończyła się (przynajmniej dla mnie) wraz ze zdawaniem matury. Mojej klasy, kochanej (teraz już 8) „B”, nie zapomnę, poznałam tam cudownych ludzi, którzy stali się moją „drugą Rodziną”, przyjaciółmi, którzy pamiętają i będą pamiętani.                                                            

Małgorzata Marzec, matura 2003

Nauka i życie towarzyskie w III LO to cztery niezapomniane lata pełne niesamowitych wydarzeń i osób, które oddawały baaardzo unikatowy charakter tej zacnej instytucji:) Komiczne sytuacje można by opisywać bez końca, ale sadzę, że najlepiej przytoczyć oryginalne cytaty, znajdujące się w moim małym notesie, który prowadziłam prawie od początku pierwszej klasy. Założyłam go, kiedy stało sie jasne, że te wszystkie komentarze i cięte riposty, jakie padały na lekcjach zarówno ze strony uczniów jak i nauczycieli, powinny zostać spisane i zachowane dla przyszłych pokoleń:) Teraz, kiedy je czytam, wracają wspomnienia mojej fantastycznej klasy, która nie zmieniła się ani trochę zarówno pod względem ciętego języka, jak i stopnia zażyłości:) oraz jedynych w swoim rodzaju nauczycieli i ich lekcji, z których każda miała swój niepowtarzalny charakter.

Nauczyciele:

– Angielski: A ja wierzyłam, że nie pochodzisz od kury…
– Angielski: Wy dziabągi kostropate!!
– Łacina: Wiecie, jakie tortury ja zadaję uczniom? Wyrywam im włosy pod pachami…
– Łacina: O, wy małpy rosochate!
– Biologia: Rybosomy to takie bałwanki..
– Łacina: Powyrywam Ci nogi wraz z przyległościami!
– Plastyka: Zachorował na grypę, bo nie mył nóg!!
– Plastyka: Czy ja wariuję, czy co??
– Plastyka: Sprawdzian z plastyki to jest….no co, co to jest?? To jest RELAKS… R E L A K S!! A jak ktoś tego nie odczuwa, to ma jakieś braki!!
– Plastyka: Co? Ty się boisz sztuki?? Sztuki nie trzeba się bać!! Wszyscy artyści pójdą do nieba!!
– Plastyka: Cooo??? Jeśli nie wiecie, że to kompozycja dośrodkowa, to musicie się leczyć!! To jest jakiś oczopląs!!
– Biologia: W kwiatach znajduje się miodzik, jak dla Kubusia Puchatka.
– Plastyka: Będę musiał wpisać jedną jednocyfrową jedynkę!
– Plastyka: Dwóch się biło, a trzeci nic nie robił! I ja mu wpisałem jedynkę!

Nauczyciele + Uczniowie:

Na polskim (poezja Anakreonta): Pytanie p. profesor: Gdzie znajduje się podmiot liryczny?
Odpowiedź: w pubie…

Matematyka, p. profesor: Do tabeli wpisujemy resztę z dzielenia przez 3…
Ktoś: A co to jest reszta?
Polski: p. profesor: Bądźcie cicho przez 3 minutki!
Ktoś: Tylko przez 3?
Ktoś nieprzytomnie na niemieckim: Er trinkt Kotelett..
Geografia, p. profesor: Proszę państwa, to ostatnia geografia w tym tysiącleciu!
Klasa: Hura!
p. profesor: Za karę zrobicie globus Krakowa!
Fizyka, p. profesor: Dlaczego zmienia się prędkość?
Klasa: Bo się zmienia przyspieszenie.
p. prof.: A dlaczego zmienia się przyspieszenie?
Klasa: Bo się zmienia prędkość…
Niemiecki (scenka „w restauracji”): p. prof. Co zamawiasz do picia do kurczaka?
Ktoś: Pół litra!
Niemiecki: p.prof.: Jak w Polsce wołamy na kelnera?
Ktoś: Ej, ty w białym!
Chemia: Osoba pytana, nieprzytomnie: Okres układowy…
Polski, temat: treść i zakres wyrazu. P. prof.: Co ma każde drzewo?
Ktoś: Korniki!!
Polski (lektura: „Quo vadis?”), p. prof.: Jak nazywała się naprawdę Ligia? Kali…
Ktoś: Kaligula!!
PO. p. prof. (zdenerwowana): Nie rozumiem twoich rozmów!!!
Ktoś (do rozmawiającej osoby): Ej, mów wyraźniej!
Jedna z p. prof. stoi bezradnie z kasetą video i usiłuje wepchać ja do magnetowidu: Jak to się, dzieci, włącza?
Ktoś: Trzeba najpierw wyjąć z opakowania…
Chemia, początek roku, przypomnienie zasad pracowni chemicznej.
P. prof. : W pracowni chemicznej nie wolno..
Ktoś: Pytać!!!
PO. P.prof.: Gdzie ty wędrujesz po klasie?
Ktoś: Sport to zdrowie!
Praktykant na chemii przygotowuje doświadczenie.
Ktoś: Co pan tam robi? Obiad?
Angielski. P. prof. tłumaczy, że nie ma angielskich nazw gatunków roślin, tylko łacińskie. Ktoś: Jak to? A FLOWER?
P.prof. : To jest skuteczna metoda, jak wysyłacie ochotników..
Ktoś: Wiemy. Dlatego ją stosujemy.
P. prof.: Kochani, ja wiem, że wy się nudzicie..
Ktoś: No mało..
P.prof. chce komuś zabrać telefon komórkowy.
Ktoś: Nie dam, to jest własność prywatna. Poza tym, może pan zadzwonić na 0-700…

To były naprawdę wspaniałe lata i bardzo się cieszę, że nasi nauczyciele oraz klasa spotykają się co roku na wspólnej wigilii. Wtedy te stare dobre czasy przeżywamy na nowo.

Agata Majer, matura 2003

Każdy rok był rokiem szczególnym J dlatego zapewne nie wystarczyłoby czasu na streszczenie całego pobytu w Zakładzie. Najbardziej w pamięci zapadły mi: – klasa 'B’ – niesamowici ludzi, którzy stworzyli wspaniały klimat, – nauczyciele – nie ma co wymieniać, bo wszyscy byli świetni -wycieczki szkolne 🙂 Zawsze miło wspominam pobyt w III LO i czasem żałuję, że to już za mną. Był to czas beztroski i zabawy a nauka przychodziła z łatwością. Jak wiadomo, wszystko co dobre, szybko się kończy i trzeba teraz stawić czoła nowym wyzwaniom. Uważam, że zostałem do tego dobrze przygotowany, za co jeszcze raz dzięki!                                                                        

Jakub Sumera, matura 2003

Z naszej 'trójki’ mamy dobre wspomnienia, mogliśmy rozwijać nasze zainteresowania. Jedyne czego nie możemy darować prof. Serczykowi, to spotkanie przy Barbakanie 'na zwiedzanie Krakowa’, na które nie przyszedł. Być może właśnie rozpoczęto (jak zwykł mówić) nakręcanie 10 filmów fabularnych na podstawie Jego życiorysu.

Kaśka Jarzmie, Kinga Ołdak, Olga Zegartowska, Dominik Eliasz, matura 2005

Co pamiętam z LO….. Wspomnienia trochę wyblakły i stresujące sytuacje stały się tylko nieprzyjemnym echem przeszłości. Pozostały natomiast pamiątki po niesamowitej zabawie, niezwykłych ludziach i całych godzinach śmiechu. Pamiętam klasę, która stała się prawie drugą rodziną i która w dalszym ciągu utrzymuje kontakt i wspiera się w trudnych chwilach. Moje myśli zawsze krążą wokół budynku III LO i ludzi (nauczycieli i uczniów), których poznałem w czasie pobytu w 'zakładzie’ 🙂

Jakub Zachara, matura 2003

Młodość w III LO pozostawiła we mnie niezatarte wspomnienia jednych z najpiękniejszych chwil w moim życiu. To w murach tej szkoły mogłam liczyć na zawsze życzliwą i pomocną postawę nauczycieli, koleżeństwo i wsparcie kolegów a także możliwość samorozwoju. To tu dzięki doskonałemu programowi nauczania skonkretyzowały się moje zainteresowania, które mogłam później poszerzać. To także tu poznałam wiele osób, z którymi przyjaźń – mimo upływu lat – wciąż trwa.

Magdalena Mąka (nauczyciel języka angielskiego) matura 2001

Czego nauczyłem się w liceum? Nauczyłem się różnic. Właściwie jakikolwiek rodzaj zdobywania wiedzy to nauka dostrzegania różnic między pozornie takimi samymi zagadnieniami. Są więc różnice między nauczycielami, którzy znajdują przyjemność w tym czego uczą (nieważne czy jest to angielski, biologia czy geografia społeczno-ekonomiczna) i takimi, którzy tej przyjemności nie znajdują. Cieszę się, że w III Liceum dane było mi spotkać tę pierwszą grupę, bo tylko oni przekazują istotne różnice.

Sławomir Zdziebko, matura 2005

Kiedy teraz wspominam licealne czasy , dochodzę do wniosku, że był to najlepszy okres w moim życiu. Poznałem w szkole wiele fantastycznych osób, miałem okazję pełnić funkcję administratora szkolnych pracowni komputerowych z czym wiąże się wiele wspomnień. Nauczycieli w szkole uważam za najlepszych na jakich można trafić. Wiedza wyniesiona z murów III LO zaczyna owocować w studenckim życiu.

Konrad Jabłoński , matura 2006

Powracając wspomnieniami do czasów uczęszczania do 3 LO, przypominają mi się wesołe lekcje geografii, prowadzone przez charyzmatycznego profesora o zamiłowaniu do swego nazwiska, przysposobienie obronne na którym nigdy nie było wiadomo co zrobi uczeń. Nie zapomniałem także o lekcjach informatyki na których także nigdy nie było wiadomo co się zaraz stanie (razem z kilkoma osobami byliśmy tam administratorami 😀 ).

Arkadiusz Dzięgiel, matura 2006

Wspomnienia z czasów bycia licealistą

Po wielu stresach związanych z wyborem i oczekiwaniem na przyjęcie do liceum, wreszcie udało mi się wstąpić w te stuletnie mury tradycji. Początki, wiadomo – były trudne. Lecz bardzo szybko udało mi się odnaleźć w nowym środowisku. Dzięki wycieczce integrującej, poznałem bliżej całą klasę oraz p. Marzenę Gałuszkę, moją wychowawczynie i nauczycielkę języka polskiego.

Na przedmiotach oprócz nauki i ciężkiej pracy zdobywania wiedzy, było także miejsce na wesołą zabawę i śmiech.

Bardzo miło wspominam p. Pawła Kulkę, który wiedze geograficzną potrafi przekazać w bardzo rozrywkowy sposób.

Szczególne słowa uznania kieruję do p. Agaty Bogackiej. Mimo że wydawała się osobą ostrą i bardzo wymagającą, to właśnie dzięki jej zaangażowaniu w nauczenie, wiele osób z mojej klasy (również ja) może cieszyć się sporą wiedzą matematyczną.

Nie sposób wymienić tutaj wszystkie epizody z bycia licealistą i opisać wszystkich ludzi, którym powinienem podziękować. Lecz pragnę wspomnieć o jubileuszu 100-lecia.

Był to dla mnie ważny element życia. Podczas przygotowywań i przebiegu miałem możliwość współpracowania ze wspaniałą p. dyrektor. Bogumiłą Wojnicz.

Przez całe trzy lata nauki przeżyłem bardzo miłe i niezapomniane chwile, które na długo pozostaną w mojej pamięci.. W szkole, na ciekawo prowadzonych zajęciach, kilku wycieczkach kulturalno-rozrywkowych… A wszystko to dzięki atmosferze jaką potrafiliśmy razem stworzyć – klasa i nauczyciele.

Do tej pory z wieloma osobami poznanymi w liceum (również nauczyciel) utrzymuję częste kontakty.

Bartłomiej Kwiatek, matura 2006

„Zakład dla Generałów” schyłkiem ubiegłego millenium w czasach kiedy nie było powszechnie dostępnego Internetu a telefony komórkowe miały wygląd cegły i były mało przydatne bo poza największymi miastami i tak nie było zasięgu przyszło mi wkraczać w dorosłe życie i stanąłem przed decyzją wyboru szkoły średniej. W moim przypadku wybór III LO był dość prosty, stosunkowo blisko od miejsca zamieszkania, a także architektura budynku. Do podstawówki uczęszczałem na sąsiednim osiedlu J.Strusia do typowej PRLowskiej „tysiąclatki”, która pod względem wyglądu była wręcz identyczna jak III LO. Wchodząc do nowej szkoły w celu złożenia dokumentów czułem się jak u siebie, a ponieważ zmiana szkoły wywoływała pewien stres w związku ze zmianą środowiska, to postanowiłem że chociaż budynek niech będzie taki sam. Z humorystycznych wspomnień z początku edukacji nasuwają mi się dwie poniekąd abstrakcyjne sytuacje, które nastąpiły jedna po drugiej w niedużym odstępie czasu, które uświadomiły mi, że „będzie się działo”. Moim ulubionym przedmiotem była geografia toteż z niecierpliwością czekałem na pierwszą lekcję aby zobaczyć nauczyciela i dowiedzieć się cóż to za tajemnice świata będziemy odkrywali na lekcjach. Do sali wszedł sympatyczny pan, o którym od starszych kolegów dowiedzieliśmy się już, że jest wicedyrektorem i „jest spoko”. Pan z uśmiechem na twarzy powitał klasę następującymi słowami: „Witamy w naszym zakładzie! Zostaną tu Państwo przez najbliższe cztery lata!!!” Na te słowa klasa wybuchła śmiechem, i uświadomiłem sobie, że będzie ciekawie i wesoło. Dzień był ciepły, okna i drzwi w sali były otwarte, nagle podmuch wiatru poruszył drzwiami, które zatrzasnęły się z hukiem, na co pan profesor patrząc na drzwi zareagował słowami: „Jasiek!Uspokój się!” Odwrócił się do nas i jeszcze dodał „tak! to Jasiek!”. Każdy załapał, że chodzi o ducha patrona szkoły, który się w ten sposób ujawnia. W ten sposób minęła pierwsza dość abstrakcyjna lekcja geografii, ale to nie koniec bo bodaj tego samego ale następnego dnia, w każdym razie niedługo potem odbyła się lekcja…Plastyki! Tak plastyki! Część starszego koleżeństwa była niezwykle uprzejma i nie traktowała nas jak typowe „koty” wręcz z chęcią opowiadali nam o kadrze kto jest fajny, kto mniej, kto jest jajcarz, a kto niekoniecznie. Wiedzieliśmy zatem, że plastykę prowadzi osławiony „Mistrz”, do którego należy zwracać się per Mistrzu! No to idziemy na plastykę. Akurat tak los chciał, że siadłem sobie przy oknie. Mistrz chciał pokazać nam jakieś slajdy z dziełami sztuki i potrzebne było zaciemnienie sali poprzez zasunięcie zasłon. Zawołał zatem w moim kierunku „Generał!Zasłaniaj!” Wziąłem tę nieszczęsną zasłonę, zacząłem coś z nią niezgrabnie robić, szarpać, ciągnąć, na co mistrz w słowa: „Generał stój! Jak ty traktujesz te zasłony! Nie tak! To ma być harmonijnie!” W ten sposób z namaszczeniem, gracją, delikatnością nauczyłem się przesuwać zasłony okienne i czasem zauważam, że zostało mi to po dziś dzień. W ten oto sposób zauważyliśmy, że życie w tej szkole będzie naprawdę wesołe czasami abstrakcyjne, gdzieś chyba w tej okolicy czasowej Agata z naszej klasy zaczęła prowadzić taki mini zeszycik-notatniczek-pamiętniczek, w którym zapisywała najśmieszniejsze cytaty naszych nauczycieli, a było tego wiele, niedługi potem odbyły się pierwsze lekcje łaciny, przysposobienia obronnego, matematyki, na której się dowiedziałem, że nie zna życia ten kto nie był w stanach, czy fizyki, na której można było oberwać kredą w czoło za pomylenie tangensa z cotangensem potem była matura, studia, praca ale te pierwsze wspomnienia zostały i zawsze spotykając się z kimś z „naszej klasy” wraca się do nich z „bananem na twarzy”.

Sławek Nosek, matura 2003

Jako maturzystka byłam jedną z jurorek Fekuszu. Muszę przyznać, że ocenianie ciast-najprzyjemniejsza część konkursu jest jednak dużo łatwiejszym zadaniem niż wyłanianie zwycięzcy. Dyskusje zmierzające do ustalanie ostatecznych werdyktów niejednokrotnie kończyły się przy kawałku czekoladowego torcika z orzechami, tudzież eksperymentalnego ciasta z niebieską galaretką i owocami niewiadomego pochodzenia – na ostudzenie emocji i zwiększenie jednomyślności jury. Nic też nie zastąpi zdziwienia i uśmiechu, dlaczego bohater romantyczny szuka swej ukochanej w książce telefonicznej pod literą U (jak ukochana).

A jeśli chodzi o poszukiwanie – nie ma to jak racjonalistyczne podejście mat-fizu w zgłębianiu meandrów literatury. Jak powiedział kiedyś mój kolega Michał, jedynym tak naprawdę poszukującym bohaterem literackim jest pan Hilary. Nic dodać nic ująć.

Anka Plichta, matura 2000

Przede wszystkim na początku muszę wspomnieć, że lata licealne pamiętam bardzo pozytywnie. Począwszy od nauczycieli, przez same zajęcia po ludzi, których miałam przyjemność poznać. Główną osobą, która utkwiła mi w pamięci jest mój wychowawca prof. Paweł Kulka, który nie jedno z nami przeszedł. Pani prof. Aurelia i zajęcia z przysposobienia obronnego, an których w pewnym sensie można było się wyluzować, ze względu na niezamierzoną przez panią profesor luźną atmosferę. Pamiętam, że każdą długą a czasami też te krótsze przerwy spędzało się w Bufecie, przy herbacie, drożdżówce i klasowych plotach. Takich wspomnień jest mnóstwo, które przypominają się od czasu do czasu, jak to, że mimo bardzo ciekawych lekcji historii z panem prof. Downarom, zdarzało mi się zasnąć w ostatniej ławce, albo ataki głupawi na lekcjach fizyki.

Magda Klimczak, matura 2005

Co pamiętam:
– długie przerwy w bufecie,
– fizykę w piwnicy,
– p. Pająk uderzającą dziennikiem w ławkę,
– wyjazdy z Wychowawcą,
– skaczącą nogę Bujaka
– pana Toma na PO i musztrę u p. A. Leśniak,
– rozmowy Bala i p. Gałuszki na polskim,
– kolczyk w języku Artura,
– auto Nazim,
– listy z Magdą na lekcji,
– spacery na przerwie
– sprawdzanie 'zeszytu’ z nadzieją, że kogoś dziś nie ma,
– karne kartkówki u p. Bobak J
– płacz i zgrzytanie zębów na historii u p.Downara,
– krowie serce u p. Ołowskiej na lekcji,
– gra w 'siatkę’ na WFie

Aleksandra Żyła, matura 2005