Michał Wierba

„Jak mam Cię przedstawić?”

Jest kompozytorem, pianistą, producentem muzycznym a ostatnio programistą. Zapytany czy mu przeszkadza łączenie czegoś tak skrajnego odpowiada: „Nie, ponieważ ja mam poczucie, że ten taki bardziej logiczny umysł naciska na ten artystyczny i z tego wytwarza się takie twórcze napięcie (…) Lubię, kiedy te dwa światy się napędzają”.

Michał Wierba – Trójkę kończył dawno, dla niektórych, dla mnie, jak Go zobaczyłam, czas stanął w miejscu.

Mówi, że od dziecka towarzyszy mu przekonanie, że jest w stanie nauczyć się wszystkiego i chciałby sprawdzić, gdzie są granice tego, co potrafi zrobić, czego może się nauczyć. Ależ motywacja! I to nie tylko szczere chęci, ale Michał udowodnił, że traktuje to bardzo serio, gdyż rozpoczął grę na fortepianie w wieku lat …. 17! Niemożliwe? A jednak! Mało tego: będąc uczniem Szkoły Muzycznej zorientował się, że potrzebuje więcej niż szkoła może mu dać i uczył się gry na tym trudnym instrumencie sam, po 22giej, po 4 kawach z cukrem, realizując program, który sam sobie wymyślił i opisał. Czuł z tego ogromną satysfakcję i siłę napędowa dla wszystkich następnych przedsięwzięć.

Michał może nie wygląda na tak zaawansowanego wiekiem, ale FeKuSze, w których brał udział odbywały się jeszcze w MDK Kuźnia, czyli dobrze przed kaplicą w kościele na os. Kalinowym, nie mówiąc o Teatrze Łaźnia Nowa. I może rola pianisty nikogo dziwić nie powinna, to rola aktorska mogła wprawić w zdziwienie. Ale po kolei. Jest klasa pierwsza, może druga. Michał przyznaje, że może jeszcze nie do końca opanował pianino, ale swój zespół już miał. Pamięta niejaki stres spowodowany tym, że wtedy występowało jeszcze kilka innych mocno rockowych kapel, które po scenie skakały, a sprzęt wszystkich występujących często znajdował się w zbyt bliskiej komitywie z nieposkromionym entuzjazmem i energią rockersów. Ci, którzy grają, wiedzą o co chodzi! Cóż, swój czy nie swój, ale sprzęt tani nie jest. Grali utwory Jamiroquai, a Michał przyznaje się do napisania aranżacji na sekcję dętą i swoje „klawisze”. Oczywiście skończyło się nagrodą, bo kapela Michała mocno wyróżniała się na tle pozostałych. Kolejnym etapem festiwalowym od lat jest Przegląd Małych Form w Teatrze Groteska i występ tamże Michał wspomina jako bardzo prestiżowe i ważne wydarzenie ponieważ, do tej pory, w tamtych czasach, występy zespołów amatorskich ograniczały się głównie albo do Szkoły Muzycznej albo salek prób. Ceni to doświadczenie i nazywa je ‘obyciem muzycznym”, które powinno budować się stopniowo: najpierw „u cioci na imieninach”, potem wśród znajomych, w szkole i choćby w takiej Grotesce, żeby wreszcie odważyć się zagrać dla setek, a może i tysięcy osób: „A to nie jest łatwa umiejętność, żeby stanąć przed tysiącem ludzi i zainteresować ich, utrzymać ich uwagę przez długi czas. Dla mnie taką próbą było granie solowych koncertów fortepianowych i sprawdzenie, jak długo jestem w stanie skupić na sobie uwagę publiczności”. Założył sobie, że czas 30-40 minut to jest tyle, ile przeciętny człowiek może wytrzymać. „Po czym okazało się, że gram koncerty, które trwają 2 godziny!”. Mogę to absolutnie potwierdzić, ponieważ dane mi było uczestniczyć, tak, uczestniczyć, a nie tylko słuchać muzyki Michała – bo Michał rozmawiał z publicznością i nawet wciągał nas w akompaniowanie mu przy kilku utworach. Koniec koncertu, który trwał ponad 2 godziny, niemile mnie zaskoczył, bo chciałam więcej i jeszcze! Sukces takiej formuły zaproszenia do swojego świata, opowiadania o sobie słowem i muzyką, jest trudnym wyzwaniem, ale wartym wysiłku, bo tworzy atmosferę niepowtarzalną i uświadamia, że pędząc do przodu na oślep i byle szybciej zapominamy pielęgnować w sobie wspomnienia i – tak jak to robi Michał, grając jazzowo ukochaną od młodości Nirvanę – przywołać je w dowolnej formie. I tu Michał poruszył bardzo ważną kwestię otwartości emocjonalnej, żeby nie obawiać się swojej wrażliwości i być autentycznym pokazując swój świat, swoje wnętrze i swoje emocje. Artysta nie jest jedyną osobą, która ‘rozrywa szaty”, ale swoją twórczością oddziałuje też na innych, co według Michała, jest trudne i wymaga dyscypliny. Michałowi wychodzi to rewelacyjnie, czego dowodem był wspomniany koncert na 70-lecie Nowej Huty, podczas którego w zasadzie byłam z Michałem na scenie, grałam z nim te utwory, choć nie potrafię grać na fortepianie i odkrywałam w utworach, które świetnie znam rzeczy, o których wcześniej nie miałam pojęcia. Brawo Michał! I dziękuję Ci za to!

Poszliśmy dalej w rozmowie o emocjach i zrozumieniu muzyki. Michał podał przykład George’a Michaela, którego sposób śpiewania, nie do podrobienia, oraz przekaz emocjonalny artysty sprowokował do zinterpretowania jego głosu przy pomocy pianina! Rewelacja! Żeby znaleźć przełożenie jednego środka wyrazu i szukać go w innych, to nic tylko czysta kreacja, credo sztuki! Michał podobnie mówi o Red Hot Chilli Peppers, których interpretuje na pianinie, a jest to bardzo trudne. Ale mówi, że poznanie tła, zrozumienie utworu i związane z tym osobiste przeżycia pomagają i napędzają Jego niespożyte pokłady twórcze.

Zapytałam Michała czym – w obliczu obecnych możliwości technologicznych, tzn. You Tube czy Spotify, z których najczęściej korzystają początkujący artyści – różni się granie na takim FeKuSzu czy warsztatach. Wskazał na istotę grania dla żywej publiczności, żeby sprawdzić jak bardzo jest to trudne, ale też potrzebne. „Stąd też wszelakiego rodzaju warsztaty, w czasie których występuje się przed sobą nawzajem. (występujący) Mogą się wymieniać doświadczeniami, jak grali, jak słuchali innych. To jest bardzo, bardzo ważne, bo tworzy więzi między nimi, tworzy ich osobowość. I pokazuje, jakie to jest wyzwanie. A jak sobie ktoś z czymś takim poradzi, to jest zupełnie innym człowiekiem (…) i nie wszystko jest łatwe, i nie ma drogi na skróty”. Jest to bardzo cenne szczególnie dla współczesnych młodych artystów, którym bardzo łatwo pojawić się na rynku z niewielkim wkładem własnym, ale utrzymać na nim i wytrzymać oraz pokonać wszelkie przeciwności losu, to umiejętność, która nabywa się stopniowo i znacznie wcześniej.

Ponadto wartością dodaną uczestnictwa w takiej formule, jak np. FeKuSz jest doświadczenie świata, z którym prawdopodobnie nie będzie się miało więcej do czynienia, bo oglądanie teatru od tej drugiej strony w roli czy to artysty, czy reżysera, scenarzysty, garderobianej, technicznego przed publicznością złożoną z przyjaciół, znajomych lub po prostu innych członków tej samej społeczności, których potem spotyka się na korytarzu codziennie, a nie – jak w przypadku przeciętnego widza w teatrze – praktycznie nigdy. A z pozycji widza, to też lekcja doceniania pracy innych dla mnie, widza. I Michał zgodził się ze mną, że podejście człowieka: „kupuję bilet więc wymagam” jest krzywdzące dla obu stron, bo szacunek i uznanie należy się zarówno artyście, któremu chciało się w sobotni wieczór wyjść na koncert, wymęczyć …. dla mnie, widza. Ale też taki widz uczy się uczestnictwa w sztuce, a nie tylko biernego odbioru.

Przypomniałam Michałowi pewien mini koncert, jaki miał miejsce dobrych kilka lat po Ich maturze. Ich, ponieważ do tego koncertu zaprosiłam Zosię Popławską, która troszkę później niż Michał czarowała nas jazzem tradycyjnym. Pomyślałam sobie, że połączenie dwóch wspaniałych żywiołów interpretacji muzyki może poruszyć Trójkową publiczność. Poruszyło? Ba! Z krzeseł zmiotło! Wykorzystałam moment, kiedy Michał akurat był w Polsce. Spotkali się na godzinę przed występem. Szybko ustalili repertuar, a potem …. Samo się zrobiło! ☺ Bo jak profeska, to … wiadomo! Michał tak podsumował to zdarzenie i rewelacyjną reakcję publiki:” Moim zdaniem publiczność reaguje na charyzmę, autentyczność, energię i radość w muzyce, naprawdę niezależnie od gatunku.”

Z Trójki Michał wypłynął na szerokie wody i, po okresie szaleńczo intensywnej nauki grania bądź co bądź „świeżynki” instrumentu, dostał się do Akademii Muzycznej w Katowicach na kierunek, na który dostaje się jedna osoba na rok! Pamięta, że musiał nadrabiać to instrumentalne „zaspanie” ćwicząc codziennie od 5 do 22giej. I nie ukrywa, że bywało trudno, ale nie ma się co dziwić. I wtedy wydarzyło się coś niebywałego. Michał mówi, z jakim trudem przychodziło mu fizyczne zagranie tego, co od lat nosił w swojej głowie. Czasami wręcz czuł jakiś opór, bo pomimo tego, że harował po kilkanaście godzin dziennie, miał wrażenie, że nie idzie do przodu tak, jakby tego chciał. Aż tu jednej nocy przyśnił mu się Artur Rubinstein i, oprowadzając Go 8 godzin po Wenecji, opowiadał, jak to miewał spotkania w tym a tym pałacyku z contessą, hrabiną, czy baronową. „Wieczorem, na jakimś mostku nad kanałem Rubinstein mówi: No widzę, że chcesz mnie zapytać czy będziesz grał i czy masz talent. Tak, tak, ale ja już muszę iść na kolejne spotkanie.” I poszedł. Rano Michał wstał z poczuciem, że coś w nim puściło i po niedługim czasie w Jego graniu nastąpiły wreszcie zadowalające Go zmiany. Nic tylko życzyć sobie, żeby idol przyśnił się kiedyś w nocy! To wielka ulga dla kogoś, kto szybko musi przemieszczać się między kolorami, nastrojami i rejestrami. Teraz nie stanowi to dla Michała żadnego problemu!

Oprócz tego, jakby jednego było mało, Michał wraz z kolegami zaczął wygrywać wszystkie możliwe konkursy w Polsce oraz za granicą. Machina ruszyła! Pojawiają się płyty, jako nagroda za wygranie i Michał zaczyna być zauważany w branży. I wcale nie osiada na laurach: mówi, że dalej uważa, że niewiele umie, więc wciąż mocno ćwiczy. Dla Niego dużą presją była możliwość wystąpienia na międzynarodowych festiwalach, więc przygotowywał się do tego szalenie sumiennie. Akademia Muzyczna zatrzymała Michała na kilka lat jako nauczyciela, zrobił doktorat w 2018 roku w Krakowie i w pewnym momencie uznał, że jednak muzyka li tylko będzie mu chlebem powszednim. Powstał zespół, powstały dwie płyty.

Michał przez moment zastanawiał się czy nie jest „niewolnikiem swojego talentu”, czyli czy Jego determinacja, żeby być muzykiem nie przysłoniła innych Jego talentów, do których się przyznaje. A przyznaje się do programowania. „Wszyscy ludzie, których podziwiałem, tacy jak Herbie Hancock czy Brain May nie zamknęli się tylko na muzykę”. Herbie Hancock jest inżynierem i konstruktorem syntezatorów, na których grał, a Brian May to wykładowca astrofizyki. Bo, jak to Michał podsumował: „Jedna droga to na cmentarz”.

Zapytany o pierwszy swój jedyny poważny kawałek, przytacza „Orange Sky”, napisany w wieku lat 15. I, o dziwo, bo zazwyczaj nie do końca jesteśmy dumni z naszych pierwszych prób, będąc już Panem Po Słusznej Trzydziestce, wciąż czuje do niego sentyment, przypomina sobie swoją „nastolencką” wrażliwość, piękno i światło, które chciałby zachować. Ten utwór przypominał mu się w chwilach zwątpienia, gdy nie wiedział co chce w życiu robić. Zapytałam czy go jeszcze gra. Zaprzeczył, bo uważa, że przyszedł czas na pożegnanie, ale przyznaje się, że przez lata go grywał – i to ciekawe – wyłącznie w wersji oryginalnej, nic nie dodając, żeby wrócić emocjami do tych czasów. Piękne! Macie takie coś?

„Skąd się wziął u Ciebie właśnie jazz?” Michał wspomina MDK im. C.K. Norwida, kiedy to w wieku 11 lat poszedł na koncert Andrzej Cudzich Quartet. Pojawiają się słowa: fantastyczny, genialny, porażające piękno, fascynujący! Postanowił, że On też tak chce i po prostu musi nauczyć się grać tak jak oni. I ci ONI, a właściwie JEDEN z nich, stanie się bardzo ważną osobą w życiu Michała. Czy Michał przypuszczał…. ? Na pewno nie! Ale „to był przebłysk z zupełnie innego świata, który mnie kompletnie zmienił”. Po śmierci polskiego jazzmana Michał zorganizował trasę na jego cześć i zaprosił amerykańskiego perkusistę, który grał z Andrzejem Cudzichem owego dnia na koncercie, Ronniego Burrage’a. I wiecie co? Ronnie Burrage wziął i przyjechał, otwierając w ten sposób kilkuletnią przygodę z „chłopakiem z Polski”: „On z Nowego Jorku, a ja z Nowej Huty”. Późniejsze trasy koncertowe po Stanach i Polsce, płyta i cała masa niesamowitych wspomnień i niepowtarzalnych przeżyć.

A skąd muzyka elektroniczna? „Chciałem spróbować czegoś innego (…) Muzyka jazzowa była dla mnie bardzo dużą górą, na którą musiałem się wspiąć. (…) I jak już z niej zszedłem, mogłem zająć się czymś, co mnie też od zawsze interesowało”.

Poruszyliśmy temat-bolączkę współczesnych czasów, czyli niczym nieuzasadniony hejt. Michał doświadczył celowego działania ludzi z branży, którzy z bardzo niskich pobudek postanowili zepsuć mu nieco krwi. Jest to kwestia tak ważna, że zdecydowałam poświęcić jej trochę więcej czasu i zapraszam na tę oraz inne przemyślenia do Trójkowego Ogrodu Sztuki.

Teraz trochę o utworach. Zaczęliśmy od „Medieval Dance”. Michał wspomina, że trochę czasu zajęło amerykańskim muzykom, żeby załapać tę słowiańską nutę. Za to amerykańska publiczność „połknęła” ją od razu.

„Spring” powstał w około 20 minut w okolicznościach absolutnie niesprzyjających radosnej wenie, po ciężkim okresie i w mrocznej styczniowej aurze. Ten utwór ma dawać nadzieję i daje ją przepięknie.

„St. James Infirmary” i „Summertime” – kultowe amerykańskie utwory. Spotkanie z Ronnie Burrage, który nie dowierza, że jakiś taki ktoś z jakiejś Polski, i w dodatku biały (przypominam, że obydwa kawałki to tzw. „czarny jazz”), da radę. Tak dał radę, że po skończeniu grania Ronnie powiedział: „Dobra, nagrywamy płytę”.

Przy „Tapestry” ktoś napisał Michałowi w komentarzach, że jest „czarodziejem dźwięku”. Też się z tym zgadzam. Ukazała się tutaj absolutna fascynacja literaturą fantasy, a szczególnie „Fionavarski gobelin”, który posłużył jako kanwa tego utworu. A ja powiedziałam Michałowi, że potrafi zabrać człowieka tam, gdzie chce.

„This is not America” z Piotrem Wójcickim. Jak się znaleźli? Na Facebooku. I połączył ich metal lat 80tych, tak, metal, bo Michał ukochał sobie również ten ciężki rodzaj rocka. Piotr Wójcicki szukał pianisty i … wyszedł z tego jeden z najbardziej rozpoznawalnych utworów na świecie w aranżacji Michała tak, żeby „Piotr mógł poszaleć na gitarze”. Oj, będzie z tego płyta, jak nic!

To zaledwie niewielki procent tego, co do zaoferowania ma Michał. Na resztę zapraszam do Trójkowego Ogrodu Sztuki, obiecując, że jeszcze o Michale usłyszymy, niech tylko ta zaraza przejdzie!

Medieval dance https://www.youtube.com/watch?v=tppmywmffuI&fbclid=IwAR3BxXbk3JbNky9r5_rZhZPZ7cR4fb1dlrXJMpZ-ZkVi3LmFxq31TK5PT44

Spring

https://www.youtube.com/watch?v=VgVqal0gT4s

St James Infirmary

Summertime

Tapestry

This is not America

https://fb.watch/1wcYK7wqYf/
https://fb.watch/1wdpB4bFET/