„Bo ja taką szarą myszką zawsze byłam” – zaczyna nasz kolejny gość w Sławach Trójki – Alicja Petrus (Szybowicz)
I jest to znaczące, ponieważ w pozornie cichych i niby niezauważalnych ludziach drzemią wulkany cudownych i wrażliwych artystów, którzy tylko czekają na to, żeby ukazać swoje fascynujące oblicze. I przychodzi taki FeKuSz, a tu taka szara Alicja wychodzi na scenę w puentach i paczce romantycznej (tak nazywa się ten strój baletowy), lub w kostiumie z epoki, ludzie zamierają i podziwiają ją od pierwszej do ostatniej sekundy występu. Ale po kolei.
Trójka pozostawiła w pamięci Alicji dużo fajnych wspomnień: ze względu na szczególną sytuację, bo Ala zawitała do Małopolski znad morza, Kołobrzegu, i chociaż wspomina dobrych kilka szkół, to nas zapamiętała najgłębiej. O występach na FeKuSzu Alicja mówi:
„ Wszyscy byli dojrzali. Nikt nie dał mi odczuć, że mój występ był słaby.” Alicja jest z rocznika, kiedy FeKuSze odbywały się w byłej kaplicy Kościoła Św. Józefa. W pierwszej klasie tańczyła jazz i taniec dworski. Druga klasa to przedstawienie klasy i rolą Alicji było oczywiście opracować choreografię i nauczyć wszystkich tańczyć. Po drodze wzięła udział w jasełkach i pamięta, jak zadziwiała wszystkich grając na dwóch fletach równocześnie. Trzecia klasa to jurorowanie na festiwalu, po raz pierwszy w Teatrze Łaźnia Nowa. Diametralna zmiana: sprawiający wieczne problemy tancerzom dywan na scenie przerobionej z podestu ołtarza zamieniony na profesjonalną scenę na właściwym podeście oraz zadowalająca kubatura budynku, który był wreszcie w stanie pomieścić więcej niż pół szkoły, nie mówiąc o akustyce. Poza tym, sam fakt doświadczenia występów w prawdziwym teatrze. Wybór tego teatru nie był przypadkowy: założycielem Teatru, stworzonego w byłych halach do zajęć praktycznych Technikum Elektrycznego, był absolwent Trójki, Bartosz Szydłowski. Alicja na pewno pamięta Jego ciepłe przywitanie nas na Gali.
Nasza bohaterka uważa FeKuSz za bardzo ważną inicjatywę umożliwiającą rozwój artystyczny młodego człowieka: „prawie każdy, kogo interesuje sztuka i który chodzi na jakieś dodatkowe zajęcia, ma szanse zaprezentować się wśród znajomych, zmierzyć się z innymi. I jest to bardzo potrzebne, bo oprócz czystej nauki, olimpiad i konkursów, ma się szansę na rozwój kulturalny.” Alicja tutaj porusza również bardzo istotną kwestię i wskazuje na walor uczestniczenia w takim wydarzeniu: „ korzystają z tego nie tylko uczestnicy, ale też widzowie: może to być okazja do zobaczenia czy posłuchania jakiegoś niszowego tańca lub gatunku muzycznego, co może skutkować odkryciem dla siebie miejsca w sztuce. To bardzo ważne! Oprócz tego, taka niekonwencjonalna współpraca z nauczycielami oraz nabywanie umiejętności organizacji imprez masowych. To wydaje się być czymś ciekawym i praktycznym.” Alicja zgodziła się ze mną, że oglądanie kogoś z klasy, znajomego z korytarza występujących na scenie motywuje potencjalnego artystę do podjęcia próby, bo skoro potrafi to robić amator, a nie tylko profesjonalista zza szyby telewizora czy ekranu komputerowego – to może warto spróbować. Kończąc temat FeKuSzu, Alicja wspomina swoją wizytę w szkole w rok po maturze i przechodząc koło gabloty, gdzie wisiały zdjęcia z Gali, widzi chłopaka grającego nosem na dwóch fletach: „ zrobiło mi się strasznie miło, bo jeśli to ja zainspirowałam kogoś do podobnego występu (co jak najbardziej jest możliwe!), to tylko chwalić!”
Alicja miała szczęście uczestniczyć i współtworzyć uroczystości Stulecia Szkoły. W Teatrze Słowackiego śpiewała w chórze w charakterystycznych turkusowych szalikach. „Pamiętam spektakl, pamiętam próby na sali gimnastycznej, pamiętam pana Pyś (brata naszej polonistki, p. Jolanty Pyś- Miklasz), bardzo charyzmatycznego pana, który dawał takie bardzo ciekawe uwagi aktorom. Pamiętam, że te obchody były huczne, był pochód, dużo się działo.” Nie do końca zaznaczył się w pamięci powrót do szkoły wynajętym tramwajem i fajerwerki wieczorem, ale mogło to być spowodowane tym, że Alicja równocześnie z liceum uczęszczała również do szkoły baletowej.
(A propos wspomnianego występu w puentach, idąc korytarzem do Sekretariatu lub gabinetu P. Dyrektor w galerii zdjęć ze Stulecia widnieje owo zdjęcie Alicji).
Po Trójce Alicja rozpoczyna poważną przygodę ze sztuką. Nie wystarczają Jej studia na kierunku Historia Sztuki. Jedzie do Łodzi, za namową mentorski i późniejszej szefowej, Romany Agnel, na kierunek Choreografia, a w międzyczasie stawia pierwsze kroki w Balecie Cracovia Danza z zawodowymi tancerzami, i pomimo tego, że jest tylko adeptką, udaje się Jej po raz pierwszy pokazać na scenie – a to spore wyróżnienie!
Pytam, czy ten właśnie teatr to przypadek. Oczywiście, że nie! Alicja przybyła do Krakowa, ponieważ Jej mama, muzyk, zapragnęła wziąć udział w Festiwalu Tańców Dworskich, organizowanym przez wspomnianą p. Romanę Agnel i w znanym już Balecie Cracovia Danza. Kraków zaczarował obie panie i wpadły na pomysł porzucenia morza na rzecz gór. Jeszcze tylko sprytny chwyt, żeby przekonać tatę (zakup Dziennika Polskiego z ogłoszeniami o pracę) i przygodę z tańcem dawnym w Krakowie można było rozpocząć. Już tutaj, jako, że mama Alicji prowadziła zajęcia z tańców dworskich, Alicji nietrudno było wpaść w jego sidła. Kontakt z p. Agnel zaowocował dalszą 10-letnią współpracą z Baletem. Rok temu Alicja i Jej mąż zostali rodzicami i styl pracy Baletu stał się zbyt uciążliwy: brak stabilizacji, ponieważ balet nie miał stałej sceny oraz zbyt częste jak na młodą mamę wyjazdy … wszystko to doprowadziło do decyzji odejścia z baletu. Nie oznaczało to końca ze sztuką. Wraz ze swoim przyjacielem z zespołu stworzyli grupę tancerzy prezentujących wszystko to, czego się nauczyli: tańce dawne. Jeszcze w grudniu i styczniu występowali w Filharmonii Warszawskiej, w czasie których ktoś opowiadał jakąś historię a tancerze, odziani w piękne stroje z epoki, dopełniali tę historię. Były plany na maj i czerwiec, ale – wiadomo – pandemia wstrzymała całe nasze życie. Ale już w listopadzie należy spodziewać się występu Alicji z zespołem i oby się udało!
Skąd u Ciebie taniec, skoro przyznajesz się do 6 lat w szkole muzycznej? pytam. I znowu wracamy do mamy, która, prowadząc zajęcia muzycznie z dziećmi wciągnęła w to swoją córkę. Dzięki tej współpracy wszyscy mogli pojechać na Ogólnopolskim Festiwalu Zespołów Muzyki Dawnej Schola Cantorum w Kaliszu, gdzie, między innymi – jako gość, występował nie kto inny, tylko Cracovia Danza (wtedy o innej nazwie), który przedstawił spektakl „Szachy”: „Bardzo mi się to spodobało i postanowiłam znaleźć takie miejsce w Kołobrzegu.” Znalazła ognisko baletowe i rozpoczęła naukę, chociaż była w zespole najstarsza. Potem wspomniana przeprowadzka do Krakowa, dalsza nauka, która zaprowadziła do wymarzonego teatru. I, wprawdzie przyznaje, że dość późno zajęła się tańcem, ale dla chcącego…
A taniec dworski?:”W sumie to kwestia przypadku, bo jak moja mama dostała pracę w ognisku muzycznym, były tam już stare instrumenty i stroje muzyki dawnej, i tak w zasadzie wspólnie zainteresowałyśmy się tym stylem.”
Wspomniałam, że taki taniec jest wyjątkowy i spektakularny. „Rzeczywiście, jak ludzie zobaczą stroje albo ciekawą opowieść tańcem, to nawet jeśli widzą to po raz pierwszy, to spotykam się ze zdaniem, że prawie wszystkim się to podoba.” Obie zgodziłyśmy się twierdząc – może nawet zbyt odważnie – że taki przekaz tańca, historii i muzyki jest bardziej nośny i przyswajalny niż niejedna opera. A Alicja z zespołem, wprawdzie wprowadzając elementy pomagające widzowi współczesnemu zrozumieć bardzo dawne czasy, pokazuje jak kiedyś bawili się ludzie, czyli – mówiąc zupełnie kolokwialnie: jak wyglądały imprezy onegdaj! J I wszystko zgodnie z wiedzą historyczną! I znowu zgodziłyśmy się, jaką wielką wartość mają takie przedsięwzięcia, ponieważ zmuszanie przeciętnego człowieka do czytania najstarszych dzieł bez wsparcia językiem współczesnym oraz przedstawianie samych tańców, bez wskazanego szerszego kontekstu oraz wymagań współczesnego widza, może zniechęcić niejednego, a szkoda.
Oczywiście nie mogło obejść się bez pytania o sens tańca w Jej życiu: „Taniec (…) jest możliwością wcielenia się w różne postaci, takim wyżyciem się na scenie. Tak sobie kiedyś myślałam, że wolę stać na końcu wagonu w tramwaju, bo nie lubię jak mi się ludzie przyglądają, ale zupełnie nie mam z tym problemu, kiedy jestem na scenie i popisuję się czymś.” Ale dodaje, że to popisywanie się to coś pozytywnego, pokazywanie jak dobrze opanowało się pewną sztukę, a nie jakieś wygłupy. Czyli Alicja do pracy podchodzi ogromnie profesjonalnie i ze skrupulatnością. „Ta forma sztuki jest we mnie i czuję ją całą sobą.”
Intrygowało mnie zawsze, czy jak artysta, czyli osoba czysta kreacyjnie, niepowtarzalna, głęboka i twórcza musi zarabiać swoją sztuką na życie i np. jako aktor, wokalista, instrumentalista czy tancerz, wielokrotnie odtwarzać chwilę, która kiedyś była jedna i tak osobista, dalej czuje jej wyjątkowość. Alicja tak to skomentowała: „Na pewno są momenty, kiedy np. tańczy się ten sam program 25-ty raz w tygodniu, programy dla szkół, to rzeczywiście ma się poczucie, że to jest takie pakowanie parówek. I jeszcze, jak czasami trzeba wejść w to emocjami, bo wiem, że jak ja w to nie wejdę, to nikt w to nie wejdzie i mogłaby to być godzina zmarnowana przez wszystkich, (…) to można mieć wrażenie, że ten artyzm zanika. Niestety, życie czasami na tym polega, że trzeba zarobić pieniądze. Fajnie byłoby wystąpić raz albo choćby raz w tygodniu i mieć fajną pensję miesięczną. To byłoby super. Ale jeśli się tak nie da…. Jednak, żeby być dobrze odebranym przez widza, troszkę tego artyzmu się zostawia, żeby (…) poczuć tę chęć wyjścia na scenę, nawet jeśli to jest sala gimnastyczna czy korytarz szkolny. Żeby to wciąż była sztuka.” To bardzo ważne słowa, żeby zrozumieć pewien konflikt interesów, jeśli w sztuce w ogóle można o tym mówić, między chęcią zatrzymania chwili na chwilę, a nie na 25 razy dziennie, koniecznością utrzymania się (co w Polsce jest naprawdę niełatwe) i bycia fair wobec odbiorcy.
Rozmowa z Alicją nabrała takich rumieńców, że postanowiłyśmy zostawić co nieco, nawet całkiem niebagatelne co nieco, na Trójkowy Ogród Sztuki, ale żeby zachęcić odbiorcę do potowarzyszenia nam w bardzo głębokich dywagacjach, pozwolę sobie podsumować bardzo ciekawy wątek, który tak naprawdę jest credo moich spotkań z Wami. Moją dewizą, filozofią, tezą a nawet aksjomatem jest stwierdzenie: sztuka jest tak niezbędnym elementem życia jednostki wyższej, jak myślenie, kontakt z istotą wyższą i odczuwanie – cech odróżniające nas od większości zwierząt. Zadałam pytanie: jaki byłby świat bez sztuki? Bez muzyki, tańca, sztuki teatralnej, malarstwa, rzeźby, sztuki użytkowej, mody, makijażu, projektów wnętrz, kabaretu…bo my jakoś dziwnie umieszczamy sztukę na najwyższych półkach opery, teatru, muzeów, trafiających do mniejszego grona, ale przecież sztuka ma znacznie szerszy zasięg! To co, niewyobrażalne? „Absolutnie niewyobrażalne! Każdy tego potrzebuje, nawet jeśli się tym nie zajmuje zawodowo. Czy sobie słucha muzyki, czy wieczorem chce iść na spektakl. Ja, na przykład, jak śpiewam dziecku kołysanki, albo jak moje dziecko wraca z przedszkola i mówi wierszyk. Albo w reklamie. Sztuka jest wszędzie!” Czyli sztuka jest potrzebna, żeby żyć. Tak, po prostu.
Czy czytając tę historię o pasji sztuką można się nie zainspirować? Można, ale po co, skoro można się odmienić i ubarwić swoje życie. Zapytałam na koniec Alicję, jak to zrobić: „Jest tyle szkół, domów kultury, np. W NCK i w całym mieście. Jeśli ktoś nie chce tego robić regularnie, to przecież są występy gościnne w domach kultury, ludzi znanych. Trzeba tylko znaleźć takie miejsce i spróbować techniki tańca, który nam się podoba. A jak ma się jakieś podstawy, to zostaje YouTube, bo początkujący powinien uczyć się od żywego człowieka na zajęciach. Ale najważniejszy jest, żeby się nie bać i próbować.”
Mamy nadzieję Alicjo zobaczyć Cię niedługo na scenie. Na pewno zaprosimy Trójkę na to niezwykle wydarzenie. Tańcz i ciesz nas jak najdłużej!