Igor Majerczak

W tym wypadku nie trzeba żadnych wstępów. Wystarczy po prostu: IGOR MAJERCZAK!!!

Wprawdzie na początku nie było tak różowo w Trójce, jak się spodziewał, ale ilość przedsięwzięć w rezultacie zadowoliła głodnego artystycznie Igora.

Zaczęło się od uroczystości 110-lecia Trójki i uczestnictwa w spektaklu, a potem już poleciało; Dni Humanisty, Jasełka, FeKuSz, konkursy … trochę tego było. Ale najważniejsi w tym wszystkim byli ludzie, z którymi śpiewał: Marta Soczyńska, Karolina Szczurowska i Klaudia Doniec, której Igor podsunął piosenkę na FeKuSz. Dopytuję, co takiego szczególnego było w tych ludziach, z którymi połączyła Go sztuka: „Przede wszystkim każdy z nich był sobą i był inny. I choć często różniliśmy się tym, co lubimy, co planujemy – to często wszystko wychodziło, bo robiliśmy to razem.” Wspomina tutaj największy swój projekt, w którym brał udział: Scapegoat 2. Biorąc pod uwagę, że fabuła doznawała transformacji, każdy wniósł indywidualność, bo sztuka uczy szanować inność: „Sztuka jest takim bezpiecznym miejscem. Nawet jeśli ktoś ma, nazwijmy to ‘coś’ do przepracowania, to sztuka dostarcza taką bezpieczną przestrzeń, gdzie wkładając pozorną maskę postaci, można wyrazić siebie, którego normalne się nie wyraża z jakiegokolwiek powodu. Tak więc sztuka ma wielki potencjał.” Szperając w zakamarkach pamięci, która w przypadku Igora ma ogromne rozmiary, ponieważ brał On udział w niezliczonych przedsięwzięciach, przypomniał sobie, jak się rozśpiewywał wspólnie z innymi uczestnikami, jak się wzajemnie korygowali, jak z ludźmi, z którymi wcześniej po prostu mijał się na korytarzach, urządzali sobie wspólne jam session czekając w salce na swój występ. Bo sztuka łączy, nawet bardziej niż niejedna społeczność klasowa. I zgodziliśmy się, że sztuka to taka Magiczna Pani, która budzi w człowieku pomoc drugiemu, bo ten, kto ją wykonuje doskonale wie, ile energii i czasu wymaga przygotowanie jakiegokolwiek kawałka. „Nawet przy FeKuSzu, który jest konkursem w wersji light wszyscy są z jednego ośrodka.”

Trzeci FeKuSz Igora to „Getsemani”, powalające wykonanie pełne pasji i ogromnie targających emocji. Igor wspomina, jak doszedł do tej wersji: „oparłem się na nagraniu Jakuba Wociala z Teatru Rampa z dwóch powodów. Po pierwsze, to wspaniałe wykonanie, a pod drugie jego wersja umożliwiła lepsze dojście do krytycznego momentu, G dwukreślnego.” Igor określa ten moment jako wejście punktowe w nutę, wersję łatwiejszą niż wersja Marcin Franca ze Studia Accantus, która jest może ładniejsza, ale zbyt trudna. I tu pojawił się temat drażliwy acz niezmiernie ważny przy okazji przygotowań do jakiegokolwiek konkursu.

Igor, podając przykład kapeli, która mu ostatnio spędza sen z … uszu, 30 Seconds to Mars, zgadza się, że wybierając utwór na występ – oprócz sentymentu – trzeba wziąć pod uwagę własne możliwości wokalne i on – jako, że rockowo krzyczeć nie potrafi – nie zdecydowałby się kopiować Jareda Letto. Nasza rozmowa na temat doboru utworu do możliwości wokalisty zaprowadziła nas na piękne manowce szeroko pojętej kulturowości i przynależności narodowej, ale na ten aspekt oraz inne zapraszam do Trójkowego Ogrodu Sztuki.

Zaczęliśmy rozmawiać o sensie takich wydarzeń jak FeKuSz czy inne, wskazując na pewną drogę bardzo młodego, ale szalenie wrażliwego człowieka, który zaczyna w bezpiecznym środowisku uroczystości rodzinnych, potem w nieco szerszym, ale wciąż swoim gronie, wreszcie w takiej szkole, ale już na deskach teatru, żeby potem nie bać się konfrontacji z zupełnie nową i obcą publicznością. I pewnie są przypadki osób wrzuconych od razu na głęboką wodę i odnoszących oszałamiający sukces, ale … „Każdemu według potrzeb,” podsumował Igor.

Igor należy do grona nielicznych osób, którzy ‘obsługiwali’ wszystkie imprezy szkolne w roli wokalisty, aktora, scenarzysty i również reżysera. Ma swoje „trójkowe dziecko” – konferansjerkę. I pomimo, że nie jest do końca pewien czy chciałby jeszcze raz to zrobić, bo uważa, że do tego nadają się osoby zdecydowanie bardziej zorganizowane, a on jest … kreatywny ;), uważa to za bardzo ciekawe przedsięwzięcie. Jednakże wspomina prace nad konferansjerką, jako unikatowe doświadczenie poczucia i zrozumienia artysty, który podczas 50 próby tego samego traci cierpliwość, wciąż nie spełniając woli reżysera. Napisanie scenariusze czegoś tak dużego nie jest proste. Ale również wrażliwość występujących artystów i ich cenne uwagi mogą sporo wnieść do efektu końcowego. ‘To jest też taką piękną rzeczą w sztuce, że nawet jeśli z grubsza role zostały rozdane, czyli : ja tworzę, a ty to wykonujesz, to one nie są zamknięte. Jedna osoba będzie kształtowała to, co będzie robiła druga osoba, a ta druga będzie kształtowała to, co robi pierwsza. Pięknym jest to właśnie połączenie, ale też to rozmycie się sztywnych ram, na zasadzie ‘ja to napisałem, ty masz to zagrać i nie wtrącać się do mnie. Proces twórczy tworzony jest przez całość, nie jest indywidualny, tylko kolektywny.” Igor dodał, że miał niesamowite szczęście współpracować z ludźmi otwartymi i wspierającymi się, a nie z bezkrytycznymi dyletantami potrafiącymi tylko rzucić „zrobiłbym to lepiej” w twarz. Zżarło masę nerwów, ale jest co wspominać szczególnie spontan ostatniej sceny, która w oryginale miała być piosenką, a skończyło się na szalonym tańcu rodem z Bollywood, który wyszedł…festiwalowo! Niezapomniane!

Najmocniej i najgłębiej w pamięci zapadł Igorowi spektakl na 110-leciu i rola poety mówiącego „Eviva l’Arte!” w cylindrze, w którym chodziłby na co dzień, nawet przy 30 stopniach! I ten płaszcz, i ta koszula!

Oprócz tego FeKuSze, pomimo tego, że miał możliwość wykazać się podczas innych imprez. Mówi o atmosferze: „ludzie swoi, ale miejsce, to że się śpiewa w teatrze, to coś szczególnego.” Poza występami wokalnymi Igor uważa za najciekawszą rolę detektywa w spektaklu Kasi Paci, Scapegoat 2. Bo była najdłuższa – jako, że inne występy ograniczały się do kilku minut, a po drugie możliwość grania po angielsku i, wreszcie, zmierzenie się z ciekawą historią zakończoną nieco zaskakująco. Wszystkim nam w sercu zapadło wykonanie „Getsemani”: „ jest to na tyle trudna piosenka, że jej dobre wykonanie zapadło mi w pamięć, że się udało. Ja do ostatniego momentu nie byłem pewien. Bo to była trochę loteria: albo wskoczę i będzie dobrze, albo nie wskoczę i będzie jazgot.” Nie był! Było świetnie!

Musiało paść pytanie o celowość FeKuSzy. Igor wprawdzie miał wątpliwości co do pompy i formy FeKuSzu w Trójce, ale przyznał, że jako wydarzenie kulturalne, możliwość dla uczniów spełnienia się i wyrażanie się poprzez sztukę, spełnia swoją rolę. Igor, jako organizator i juror, oraz wnikliwy obserwator przeanalizował nasze festiwale zauważając powalający brak dynamiki występów mocno zdominowanych przez wokalistów i z  marnym udziałem spektakli czy innych form artystycznych. Ale podsumowuje, że „FeKuSz się sprawdza.” Bo szkoła to miejsce, w którym spędza się masę czasu, „cały etat” – jak to ujął. Poświęcanie dodatkowego czasu na sztukę wiąże się nie tylko z „rozwojem w kontekście kulturowym, ale również z relacjami z rówieśnikami, bo trzeba z nimi współpracować, można z nimi współpracować, chce się z nimi współpracować.” I taka forma w jednostce publicznej, szkole, umożliwiająca dopełnienie edukacji kulturowej jest jak najbardziej potrzebna. Otworzyło to ciekawy wątek rozmowy o funkcji nowoczesnej szkoły, która powinna sprostać wymaganiom świata, czyli odejście od modelu pruskiego, wypluwającego „żołnierzyków”, i raczej doskonalenia umiejętności praktycznych w życiu, np. tzw. umiejętności miękkich, a edukacja kulturowa jest metodą do osiągnięcia celu, jakim jest przygotowanie młodego człowieka do życia dorosłego.

Co porabia obecnie Igor? Studiuje Relacje Międzykulturowe na UJ, ale w planach ma magisterkę ze Stosunków Międzynarodowych, ponieważ chciałby w przyszłości mieć coś wspólnego z dyplomacją. I mimo tego, że był to plan B, bo Igor chciał startować na ASP, wydział wokalny, ale czasu zabrakło na porządne przygotowanie się, studia na tyle go wciągnęły, że zaniechał prób dostania się na Akademię. Niełatwo w Polsce być artystą pełna gębą, więc zawsze trzeba mieć bezpieczną furtkę. A możliwości realizacji siebie w świecie sztuki jest multum i Igor to właśnie chce wykorzystać. Jest typem człowieka nastawionego na krótkotrwałe projekty, które mają mu kiedyś zapewnić stabilizację finansową, ale jako działalność równoległa czy dodatkowa, a nie główne źródło utrzymania.

Jeszcze będąc w Trójce Igor wraz z Krystianem Mleczko rozpoczęli pracę nad pewnym projektem, ale nie będąc zadowolonymi z efektów odłożyli go w czasie, gdyż pojawił się inny pomysł: „Wiedźmin”. Idąc na fali popularności produkcji Netflixa, ekipa zrealizowała video clip w tydzień. Igor wspomina przygodę szukania planu do clipu, a dokładnie lasu, kiedy to po 2 godzinach jazdy na obrzeżach zimowego Krakowa, zrezygnowani ruszyli w kierunku Ogrodzieńca – drugi plan zdjęć (ciekawe, dlaczego? ;). I tak jakoś po drodze objawiła się wieś Biały Kościół, która zauroczyła wszystkich wystarczająco, żeby wrócić w to miejsce dnia następnego i w tonach świeżego śniegu i w mrozie dokręcić resztę.

Igor chwali się również rolą dyrektora w spektaklu przygotowanym przez Miejski Dom Kultury, w którym również śpiewa piosenkę finałową „Any way you want” zespołu Journey. Chwilowo jednak nie zobaczymy go na scenie z powodu pandemii.

W planach jest również stworzenie sobie profesjonalnego studia, mini, ale wystarczy do poważnego nagrywania muzyki.

Nasz Człowiek Orkiestra wprawdzie bardzo pozytywnie wspomina różnorodność wyzwań artystycznych, ale skłania się najbardziej w kierunku śpiewania i grania, jako że styl muzyczny, jaki sobie wybrał ma z tym najwięcej wspólnego. Igor wykonuje muzykę niszową: musicalową. Odpowiadając na pytanie skąd ten wybór, sięga do filmów disnejowskich ze swojego dzieciństwa. Wspomina też Studio Accantus, ludzi, którzy wykonują przetłumaczone piosenki z musicali. Tam właśnie spotkał się z „Upiorem w operze” w wersji z musicalu Andrew Lloyd Webbera, którego znał wcześniej tylko z wersji zespołu Nightwish. Zainspirowało go to na tyle, że wraz z Martą Soczyńską zaśpiewał to na przesłuchaniach do 110-lecieTrójki. Pojawiają się kolejne inspiracje z musicalu „Taniec wampirów” czy „Bonnie i Clyde”. Igor wyjaśnia, że pomimo tego, że są pewne trendy i nurty w tej muzyce, które np. dzięki produkcjom Disneya łatwo wpadają w nasze ucho, to jednak piosenka musicalowa to „bardzo szerokie pojęcie, w którym tak naprawdę mieści się wszystko: od wspomnianych bajkowych produkcji, poprzez bardziej jazzowe „Lalaland” czy „Greatest Showman”, po „Rock of Ages”, które zawiera klasyki lat 80tych. (…) A po drodze jest jeszcze Alexander Hamilton, ze swoim rapowanymi wykonaniami, a ja zachodzę w głowę, jak ja to mam zaśpiewać. (…) Tak więc piosenka musicalowa (…) mieści w sobie wszystko co się potrzebuje. Pozwala na śpiewanie piosenek prostych formą, ale też i skomplikowanych. Pozwala na szokowanie, na wzbudzanie zachwytu nie tylko wysokością, ale też formą.” Igor podaje przykłady wielu piosenek, które powodują u niego gęsią skórkę: „wszystkie włoski stoją!” I muszę przyznać, że dopiero wykonanie utworu „Getsemani” przez Igora spowodowało, że zaczęłam bardziej rozumieć i doceniać tę muzykę. Bo to wcale nie musi być coś banalnego. Po „Metrze” i „Jesus Christ Super Star” można ze spokojem przyznać, że musical to wielkie przedstawienie teatralno-taneczno-muzyczne, które wymaga konkretnej stylistyki oraz niesamowitej kondycji, bo często śpiewa się tańcząc. Musiałam podziękować Igorowi za wspaniałe wykonanie bardzo trudnego utworu i wskazać wyjątkowość głębokiego przekazu emocjonalnego: jak On to śpiewał, to teraz ja miałam gęsią skórkę.

Czapki z głów, Panie Igorze, żeś zechciał tym się zająć i że Tobie chce się robić to dalej.

Życzymy Ci jak najwięcej ciekawych przygód z tą muzyką i z aktorstwem, od którego się nie odwróciłeś. Gratulujemy odniesionych sukcesów i nie możemy się doczekać zobaczenia Cię w owym tajemniczym projekcie!