„Zaczęło się od pstrykania” – tak zaczyna nasza kolejna Sława: KASIA WNĘK, fotograf.
Wygląda na to jednak, że to „pstrykanie’ nie było tak zupełnie pierwsze. Kasia sięga pamięcią do podstawówki, kiedy każdy konkurs plastyczny witał Kasię jak swoją, a mama Kasi odgrywała rolę mentora i kuratora. Były gazetki szkolne i skrobanie szkiców, czerpanie wiedzy od chętnych nauczycieli, nawet nagroda odbierana w powiecie krakowskim się zdarzyła. I wtedy coś magicznego musiało się stać, bo – NAWET wybaczając kulawemu sprzętowi zmazanie wszystkich zdjęć z komunii – wpadła w fotografię po szyję.
Na początku w gimnazjum założyła bloga, na którego wrzucała owoce owego „pstrykania”: kwiatki, kropelki i pajączki, jak to określiła „mało zaawansowane makro”. Kasia pamięta też swoje pierwsze stylizowane sesje, które odbywała z koleżanką. I powolutku zaczęło ją „wciągać”. Pierwszy sprzęt to Minolta-Konica taty, niby niepozorny aparat, ale swoje potrafił, żeby dalej kusić. Na tyle, żeby wkrótce uciuławszy znaczną część wartości, z pomocą rodziny, kupić sobie swoje ŁAŁ: lustrzankę Canona. Na wstępie, wiadomo, w trybie automatycznym, żeby mieć czas na „oswojenie bestii”, ale potem Kasia zaczyna już kombinować: a to dobierać lepsze światło, lepsze kolory… Ale to wciąż bardziej intuicyjnie.
„A potem pojawiła się Trójka” i trochę zapomniała o swoim blogu, bo Kółko Foto w Trójce miało swoją stronę, i zdjęcia, które robiliśmy, były zupełnie inne. Tamten świat miał już odejść. Niewiele o nas słyszała , ale oferta zajęć dodatkowych w postaci kółka fotograficznego zdecydowała o wyborze. Pierwsze spotkanie z Maćkiem Gillertem, profesjonalnym fotografem reportażowym i sportowym, było jak grom z jasnego nieba, żeby „łał” nie powtórzyć. Przyniósł na zajęcia swój super obiektyw, prawie półmetrową tubę, i zaczął opowiadać o zupełnie innym świecie, dalekim od kropelek i pajączków, oraz dziewczęcych sesji. Opowiadał o uchwyceniu momentów prawdziwego życia, ludzi – czyli rzeczy, których najbardziej boją się młodzi fotografowie. Kasia zaczęła przezwyciężać strach i wstyd podchodząc z aparatem do ludzi. Na pierwszym froncie doświadczeń zawsze jest rodzina, która dzięki Kasi miała i ma najlepiej udokumentowaną historię na świecie! Potem temat narzucił się sam: pragnący sławy bobas kuzynki w wersji „przed i po”, czyli cykl tzw. „zdjęć brzuszkowych”. Kasia tak to świetnie obmyśliła i wykonała, że skończyło się nagrodą i wyróżnieniem na XXXIII Festiwalu Artystycznym Młodzieży w 2013 roku, na konkursie „Czas i przemijanie”, którego jurorką była Lidia Popiel oraz, oczywiście, wszystkie nagrody zgarnięte na naszym FeKuSzu. I wtedy wpadła w fotografię po czubek głowy.
„U Maćka było mało gadania, a dużo robienia”. Kasia pamięta, jak z Maćkiem bardzo skupiali się na tym, jak to zdjęcie ma wyglądać przy minimalnej wiedzy teoretycznej: „żeby nie było niepotrzebnych elementów, żeby dobrze wykadrować, żeby za bardzo nie bawić się programami do obróbki, których i tak nie za bardzo lubię”. Kasia zalicza się do tzw. ‘klasyków”, którzy od razu starają się od razu zrobić dobre zdjęcie, „bo w końcu kiedyś, była tylko klisza i nic nie dało się kombinować”. Pamięta również ogromnie ważne słowa, które dla wszystkich fotografujących są jak Biblia: FOTOGRAFUJEMY ŚWIATŁO! Nie zapomni o tym do końca życia. Wspomina przygodę z Maćkiem bardzo ciepło: Jego charyzma i wariactwo, w bardzo dobrym tego słowa znaczeniu, zawróciły Jej w dotychczasowym świecie. Ja sama pamiętam, kiedy Maciek, dostrzegłszy w Kasi diamencik, „cisnął” Ją mówiąc: „Jeszcze zrób jedno, możesz zrobić lepsze”, wcale nie demotywując, ale zmuszając do szukania lepszej siebie. I Kasi bardzo to odpowiadało, bo po prostu bezkrytyczne chwalenie nic jej nie dawało, a konstruktywna krytyka pchała Ją do przodu. Maciek był bardzo otwarty na sugestie kółkowiczów, co wspomina Kasia opowiadając o spotkaniu z Kamilem Bednarkiem, na które chętnie poszli, a Kasia miała okazję zrobić kilka zdjęć profesjonalnym obiektywem fotoreportera. To JEST przeżycie.
Nie miałam wątpliwości, że Kasia wspomni o pewnym plenerze, który nam wszystkim mocno w sercach i duszach „posprzątał”. Maciek zaproponował sesję w dniu Wigilii dla Potrzebujących na Rynku, którą co roku organizował znany krakowski restaurator, Jan Kościuszko. Było to dla nas absolutnie wstrząsające robić zdjęcia ludziom, którzy zwykle ciepłego posiłku nie mają a i ciepłego domu, podczas gdy my martwiliśmy się czy nie zmarzniemy. Długo rozmawialiśmy o tym potem na zajęciach, po zajęciach i teraz z Kasią również, ale to zostawmy na spotkanie z Kasią w Trójkowym Ogrodzie Sztuki.
Emocji w Trójce nie brakuje, a dla fotografa prawdziwym wyzwaniem jest oczywiście FeKuSz. „Na początku było ciężko, bo tyle się działo, a ja chciałam być wszędzie: w garderobie, przy scenie, i te światła, i to wszystko co się działo…” Ale wystarczyła godzina, żeby Kasia poczuła się jak ryba w odzie. Wspaniałe doświadczenie: zdjęcia w trudnych warunkach, masa ludzi, ciągły ruch, znalezienie odpowiedniego miejsca, wykorzystanie światła, energia ludzi… zmierzyć się z czymś takim jest bezcenne i Kasia poleca to wszystkim.
Od tego momentu Kasia wpada w kolejne sidła zdjęć koncertowych. Maciek, z racji swojej profesji, załatwia Kółkowiczom wejściówki do Łaźni Nowej. Była zachwycona….a zaczęło się od kropelek i pajączków.
W tym szale nowopoznanej fotografii nie zapomniałyśmy oczywiście o fotografii natury czy krajobrazowej. Mimo wszystko warto docenić walory piękna natury, szczególnie, że obiekt wdzięczny: nie ucieka, albo ucieka powoli ;). A z fotografowaniem człowieka może być różnie: albo obiekt się wstydzi, albo fotograf boi podejść, albo podglądać mu głupio, czy – i tu Kasia wyłoniła kolejny potencjalny problem nieistniejący w fotografii natury: emocjonalny odbiór wysiłków fotografa, który bywa często niezrozumiany przez swoich odbiorców. Kasia wspomina sytuacje, w których starała się ze wszelkich sił uchwycić emocje, sama mocno się angażując, a fotografowany obiekt lub inni odbiorcy, delikatnie mówiąc, nie podzielali entuzjazmu artysty. Weszłyśmy głębiej w ten temat, bo uznałyśmy ten wątek za ciekawy i bardzo pouczający dla wszystkich: przede wszystkim odbiorców. Przytoczyłam zdanie znanego fotografa (którego nazwisko na pewno sobie przypomnę), który podkreślał, że inaczej jest jak my fotografowie patrząc na człowieka staramy się wyciągnąć z niego ciekawe rzeczy, ale jemu się to nie podoba tak bardzo, jak bardzo wielu ludziom nie podoba się własne odbicie w lustrze. I choćby taki fotograf na głowie stanął, to w obecnych czasach idealnego wyglądu za każda cenę, cokolwiek by się zaproponowało, usłyszy się: „Zwariowałaś? Ja na siebie nawet patrzeć nie mogę!” I my wiemy, że oni nie żartują. Ale nasze Trójkowe doświadczenie dowodzi, że można osiągnąć niesamowity efekt długo pracując nad modelem i wskazując mocno, że nie tylko super modelki wychodzą świetnie na zdjęciach, ale każdy ma w sobie jakiś szalenie ciekawy szczegół, grymas, spojrzenie, a im dłużej trwa sesja, tym częściej model sam zaczyna coś proponować. Kasia oczywiście ma podobne doświadczenia. Podsumowałyśmy ten wątek, że preferowany wciąż model wychowania (a potem powielany w swoim środowisku) w kierunku sztucznego i uporczywego kreowania ideału przynosi destruktywne skutki w życiu, a w sztuce nie przydaje się nigdzie, bo SZTUKA SZUKA PIĘKNA, A NIE IDEAŁU.
To nie koniec złotych myśli Kasi. Następny wątek przywołał kolejny problem, który bezkarnie przewraca w głowie każdej osobie, która posiadając dobry i bardzo dobry sprzęt, pstryka kilkadziesiąt zdjęć na sekundę i uważa się za fotografa. Obie zgodziłyśmy się, że jedna sesja z aparatem analogowym z 36-klatkową kliszą, gdzie trzeba dobrze ustawić kadr i parametry po to, by zrobić to jedno dobre zdjęcie nauczyłoby szybciej i lepiej, a właściwie najszybciej i najlepiej: „Bo w fotografii łapiemy moment i trzeba wiedzieć, jak go złapać” podsumowała Kasia. „Nawet przy zdjęciach pozowanych trzeba umieć podejść i porozmawiać. To nie tak, że biorę parę i od razu im cykam zdjęcia. Trzeba ich otworzyć na siebie (…) Minęły czasy, kiedy przychodziło się do fotografa, stawało przed jakimś tłem przodem i bokiem (…). Przeglądałam zdjęcia w Internecie i widać, że sprzęt jest drogi i może fajne kolory, ale czegoś brakuje w tych zdjęciach. Można wręcz brzydko powiedzieć, że są puste, nie mają wyrazu”. I podkreślał to Maciek, który zachęcał do robienia zdjęć choćby telefonem, byle były przemyślane, a nie pstrykane.
Przygoda z drugim nauczycielem fotografii, Jakubem Ociepą, to dopiero była lekcja. Pierwsze spotkanie i prezentacja nagradzanych zdjęć Kasi skończyła się katastrofą: zdjęcia nie podobały się Kubie. Kasia instynktownie poczuła rozczarowanie i żal, ale teraz, z perspektywy czasu, patrzy na to zupełnie inaczej. Bo o gustach się nie dyskutuje, ot co! Kuba, jako artysta, był inny, tak więc jemu podobały się inne rzeczy. Niby banalne, ale nastolatek nie ma jeszcze podobnych doświadczeń i taka informacja może trochę narozrabiać. Nauczona, że zdjęcie od razu ma być dobre, trudno było Kasi na początku pogodzić się z tym, że zdjęcia można sztucznie ulepszać, lekko retuszować, bez przesady, oczywiście. „Nie za bardzo tolerowałam obróbki, niech się tym zajmie grafik. (…) Nie lubiłam też dodawać efektów.” Przyznaje, że trochę Ją to zniechęciło, bo i matura coraz bardziej zaglądała zza okna, ale teraz żałuje, że sobie czasami odpuszczała, bo INNY NIE OZNACZA GORSZY i dużo mogła nauczyć się od Kuby. Życie z resztą zweryfikowało poglądy Kasi na fotografię, dalej potęgując żal, że nieczęsto zaglądała na zajęcia z Kubą, gdy modelka, której miała zrobić tzw. „sesję brzuszkową” stwierdziła, że nie podobają się jej wspomniane nagrodzone fotografie. I już! Bo NIE MA DOBREJ CZY ZŁEJ FOTOGRAFII, JAK NIE MA DOBREJ CZY ZŁEJ SZTUKI.
Kasia wciąż podziwia zdjęcia Kuby, chociaż interesuje ją inna fotografia. Dla Niej fotografowanie ludzi to wycieczka w nieznane i nieoczekiwane, bo nigdy nie wiadomo, jak zareaguje człowiek i co uda się uchwycić fotografowi.
Rozmawiając o rodzajach fotografii nie sposób było zadzierzgnąć tematu tzw. „czystej formy” – zmory dla wielu, póki nie pojmą o co chodzi. Bo jak jest portret, to jest portret, jak krajobraz, to … i tak dalej, a tu nagle wymagają, żeby zrobić zdjęcie czegoś tak, żeby przestało być tym czym jest. Dla mnie to szał kreacji, dla wielu młodych ludzi: bezsens i chaos. Ale w końcu w każdym rodzaju sztuki jest abstrakcja. Jest czy nie jest, Kasia woli ludzi. I chwała Jej za to!
Kasia lubi szukać różnorodności w sztuce, więc na pytanie czy ma jakiegoś ulubionego fotografa odpowiada przecząco. Nie chce się skupiać za bardzo na jednym artyście, żeby się w nim nie zatracić. Uwielbia streeta, portrety i fotografie rodzinną. ‘Jakby nie spojrzeć, to w mojej rodzinie jestem jedyną osobą, która robi zdjęcia” śmieje się. Brakuje Jej streetów, kiedy cała grupa „wychodzi na miasto” i „rzeczy się dzieją”. Obecna sytuacja nie do końca gwarantuje spontaniczność, ale obiecujemy sobie na Trójkowych Oczkach, że jak tylko będzie można…
Oto strona Kasi, na którą serdecznie Was zaprasza: https://www.facebook.com/fotografiaKatarzynaWnek
Kasia chciałaby spróbować fotografii ślubnej, ale zdaje sobie sprawę, że to nie jest łatwe ze względu na wysoką konkurencję na rynku, której cena – sztucznie zbijana – ma się nijak do jakości, która w teorii powinna być ceniona. Poza tym, zdjęcia w ruchu w sytuacjach nagłych i nieoczekiwanych mogą skutkować błędem kluczowym w postaci „urwania” komuś głowy, ręki, czy buta Pani Młodej, bez możliwości powtórki zdjęcia. Tak więc, może kiedyś. Na razie woli swoje sesje plenerowe, np. na słynnych polach lawendy pod Krakowem z parami narzeczeńskimi, rodzinne, a w szczególności sesje z dziećmi. Dała mi się skusić na nasze stylizowane sesje z modelami, których – tak w ogóle – sami nie możemy się doczekać. Niech tylko to licho minie…!